Migrantów w Polsce coraz więcej, problemów coraz mniej?

3 miesięcy temu

Sytuacja z migrantami w Polsce to ewenement w Unii Europejskiej. Strach Polaków przed ich napływem pozostaje na poziomie unijnym, liczba przybyszy wciąż rośnie, ale złe doświadczenia z nimi występują w ilościach śladowych.

Europa Zachodnia ma dość migrantów, zwłaszcza tych nielegalnych. Otwarcie mówią już o tym politycy nie tylko uznawani za populistów lub skrajną prawicę, ale ci z głównego nurtu. Potwierdzają to także nieśmiałe sondaże zlecane czasami przez media. Neutralnie ujęte w nich pytanie brzmi: „czy imigrantów jest już zbyt wielu”. Odpowiedź „tak” w ankiecie zleconej w marcu 2023 r. przez dziennik „Sole 24 Ore” wybrało 55 proc. Włochów. W Niemczech, gdy o to samo zapytał pod koniec września ubiegłego roku tygodnik „Die Zeit”, twierdząco opowiedziało 64 proc. ankietowanych. Te wyniki i tak są dość umiarkowane w porównaniu z sondażem „Le Figaro” z maja 2023 r. Wówczas to, iż migrantów jest zbyt wielu, poparło 74 proc. Francuzów.

W Polsce badania sondażowe zwykle mówią, iż napływu obcych mocno boi się ok. 38–40 proc. pytanych. Lęk zaczyna odczuwać ponad 60 proc. populacji wówczas, gdy na granicach robi się tłoczno. Tak działo się podczas pierwszego kryzysu migracyjnego w Europie w 2015 r. Strach wrócił sześć lat później, kiedy swoją wojnę hybrydową z Polską, przy użyciu migrantów, rozpoczął Aleksander Łukaszenka i stojąca za nim Moskwa. Po czym, kiedy Rosja najechała na Ukrainę, Polacy z otwartymi ramionami przyjęli pod swój dach 4 mln uchodźców wojennych.

Ale to tylko jeden z wielu paradoksów. Oto osiem lat rządów Zjednoczonej Prawicy upłynęło pod hasłem – nikogo nie wpuścimy. Ale pod koniec ubiegłego roku w systemie ZUS było już zarejestrowanych 1,12 miliona cudzoziemców na stałe przebywających w III RP. Zaś wedle raportu WEI pt. „Migracje: niewykorzystana (na razie) szansa Polski” ich liczba może w rzeczywistości wynosić choćby 3,5–4 mln.

Z tej puli jakieś trzy czwarte to Ukraińcy, potem wedle rankingu liczebności drugie miejsca zajmują Białorusini. Za nimi kolejne pozycje to (wedle danych GUS): Mołdawianie, Gruzini, Rosjanie, Hindusi, Niemcy, Wietnamczycy, Chińczycy i Turcy. Drugą dziesiątkę nacji, które osiedliły się w ostatnich latach w Polsce, otwierają Nepalczycy, ale po piętach depczą im już Włosi. Zauważmy tu, iż zaledwie dziesięć lat temu liczba osób nieposiadających polskiego obywatelstwa, ale przebywających na stałe w kraju nad Wisłą wynosiła ok. 222 tys. (dane Eurostatu). Mamy zatem do czynienia z olbrzymim napływem migrantów i trwa on niezależnie od decyzji władz państwowych. Na dokładkę Polacy są społeczeństwem homogenicznym. Po raz ostatni wspólnej egzystencji z innymi nacjami w jednym państwie doświadczali przed 1939 r. Zaś proces napływu obcych nasila się. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Otóż jeżeli chodzi o codzienne funkcjonowanie obywateli III RP, to odczuwalność tej wielkiej zmiany pozostaje znikoma.

Kontrastuje to z doniesieniami zza Odry, gdzie lokalne samorządy alarmują, iż ośrodki dla uchodźców są przepełnione, a wyborcy, mając dość migrantów, zaczęli przenosić głosy na radykalnie antyemigrancką AfD. Kolejny sygnał alarmowy to wzrost przestępczości. Do niedawna polityczna poprawność blokowała w Europie Zachodniej możność łączenia w policyjnych statystykach napływu migrantów z liczbą przestępstw. Ale i to odchodzi do przeszłości. Już dwa lata temu prezydent Emmanuel Macron w wywiadzie telewizyjnym udzielonym 26 października 2022 r. w programie „L’Evénement” mówił: „Kiedy patrzymy dzisiaj na przestępczość w Paryżu, nie możemy nie zauważyć, iż co najmniej połowa obserwowanych przez nas przestępstw jest autorstwa ludzi, którzy są obcokrajowcami”. W tym samym czasie z powodu krwawych wojen gangów złożonych z migrantów szwedzki rząd zamknął kraj przed dalszym napływem obcych. Te palące w Europie Zachodniej problemy wciąż nie dotykają Polski.

Ich brak powoduje, iż nic nie motywuje do prób postawienia diagnozy, czemu one wciąż się nie pojawiły. Choć znajdując odpowiedzi, można by określić, jaką politykę migracyjną III RP powinna przyjąć (a w końcu jakąś będzie musiała). Pomyślmy zatem, skąd się bierze zjawisko bezbolesnej migracji, oferującej polskiej gospodarce korzyści w postaci wartościowych pracowników, bez odczuwalnych kosztów napływu obcych. Załóżmy też, iż nie mamy do czynienia z niewytłumaczalnym paradoksem, ale zestawem istotnych różnic między Polską a krajami Europy Zachodniej.

Pierwsza to zabezpieczenia socjalne. W Niemczech w 2023 r. każdemu uchodźcy (czyli nielegalnemu migrantowi) przysługiwało darmowe zakwaterowanie, wyżywienie oraz 150 euro miesięcznie kieszonkowego. Po otrzymaniu statusu azylanta wysokość zasiłku rosła i dochodziły świadczenia na dzieci. W sumie para małżonków, która posiada trójkę nieletnich dzieci, otrzymuje miesięcznie 1903 euro plus lokum. W Polsce migranci mają prawo do ciężkiej pracy i dorobienia się czegoś dzięki niej. Tym się też przeważnie zajmują. Pracując choćby ciężej od Polaków, którzy przecież w statystykach unijnych jawią się jako wyjątkowo zapracowana nacja. Ta istotna różnica przynosi naturalny odsiew. Migranci nastawieni na zdobycie zabezpieczeń socjalnych wędrują do państw je zapewniających. Ci zdecydowani, żeby się dorobić czegoś własną pracą, zostają w III RP. Kolejny czynnik to klasyczna walka o zasoby. W krajach utrzymujących przy życiu elementy państwa opiekuńczego jak: Niemcy czy Francja, stagnacja gospodarcza i ubożenie obywateli przynosi kurczenie się zasobów socjalnych, czyli puli mieszkań do udostępnienia, zasiłków etc. Zatem uboższe warstwy społeczeństwa są zmuszone coraz ostrzej konkurować o dostęp do nich z coraz liczniejszymi migrantami. Walka o zasoby staje się zacieklejsza i podsyca nienawiść. W Polsce migranci mają to, co sobie wypracują lub są w stanie za to zapłacić. Zatem biedniejsi Polacy nie muszą walczyć z nimi o zasoby państwa. A z racji deficytu rąk do pracy, również nie muszą ścigać się z obcymi o oferty zatrudnienia.

III RP nie doświadczyła dotąd działalności radykalnych grup islamistycznych, zamachów terrorystycznych, konfliktów religijnych. Dwadzieścia lat temu była państwem o jednym z najwyższych wskaźników przestępczości w UE, dziś jest jednym z najbezpieczniejszych miejsc w Europie. Polacy nie przeszli przez długi proces indoktrynowania ich tak, aby każda niepochlebna opinia o obcych natychmiast była odczytywana jako rasizm albo faszyzm. Zatem łamanie prawa przez przybyszy wzbudza ostre reakcje, często nieadekwatne do stopnia nadużycia. Ale to działa bardzo dyscyplinująco. Przestępczość migrantów w III RP, jak na pulę kilku milionów osób, jest wręcz niewyobrażalnie niska. Do tego w miastach przez cały czas nie tworzą się dzielnice, zamieszkałe przez przybyszy jednej nacji. Żyją oni w rozproszeniu i dostosowują się do lokalnych zwyczajów. Gdyby zatem szukać odpowiedzi, jak powinna wyglądać polityka kolejnych rządów wobec migrantów, to po pierwsze muszą robić wszystko, aby powyższe czynniki nie ulegały zmianom i zachować ja w obecnym kształcie. Tak, by Polska radykalnie odróżniała się na tle Europy Zachodniej. Zwłaszcza, iż skoro rdzenni Polacy uparli się, żeby wymrzeć, godząc się na spadek współczynnika dzietności do zastraszającego poziomu 1,26 dziecka na jedną kobietę, to napływ migrantów szeroką falą będzie nieunikniony.

Idź do oryginalnego materiału