O stanie demokracji w Mołdawii, o bezprecedensowych posunięciach reżimu wobec opozycji i mniejszości narodowych i religijnych na dwa tygodnie przed wyborami Bojan Stanisławski rozmawia z Włądimirem Bukarskim, mołdawskim politykiem opozycyjnym
Bojan Stanisławski: – Władimirze Waleriewiczu, bardzo cieszę się, iż możemy porozmawiać właśnie tutaj, w Sofii, gdzie spotykacie się z przedstawicielami różnych sił politycznych i organizacji społecznych. Dziękuję, iż znalazł Pan czas, w natłoku obowiązków, również na tę rozmowę.
Szczerze mówiąc, czuję pewne zakłopotanie; nie bardzo wiem od czego zacząć, bo Mołdawia niemal nie istnieje w przestrzeni publicznej w Europie Wschodniej – czy to bułgarskiej, czy polskiej, czy w którymkolwiek innym kraju. jeżeli już się o Mołdawii w ogóle mówi, to zwykle powtarzając kalki z mainstreamowych mediów. Dlatego chciałbym, byśmy spróbowali pokazać Mołdawię inaczej, zgłębić najważniejsze procesy i zjawiska kształtujące obecną sytuację polityczną i społeczną.
Zacznijmy jednak od Pańskiej politycznej biografii. Jak wyglądała Pana droga życiowa i polityczna?
Władimir Bukarski: – Mój życiorys jest, rzec można, zarazem zwyczajny i niezwyczajny. Dorastałem w czasach gigantycznych przemian, jestem dzieckiem upadku i rozpadu naszego wielkiego kraju – Związku Radzieckiego, a wraz z nim całego Bloku Wschodniego.
Urodziłem się w Kiszyniowie, w Mołdawskiej SRR. Moje dzieciństwo przypadło na najlepszy bodaj okres w dziejach naszej ojczyzny, ale później zaczęły się gwałtowne i destrukcyjne procesy. Z winy wielu polityków nasza wielka ojczyzna i nasz świat się rozpadły. Moja młodość – lata szkolne i studenckie – przypadły właśnie na ten burzliwy czas.
Po ukończeniu szkoły średniej studiowałem w Moskiewskim Instytucie Poligraficznym. Potem przez kilka lat mieszkałem za granicą. Od 2004 roku, po powrocie do Mołdawii, aktywnie uczestniczę w życiu politycznym – jako ekspert, analityk, ale także jako działacz, jako człowiek, który chce zmieniać świat na lepsze i chronić nasze cywilizacyjne otoczenie, nasze zdobycze kulturowe i polityczne, nasze dziedzictwo które postrzegam nie tylko przez pryzmat socjalistycznej przeszłości, ale również jako część cywilizacji prawosławnej. Stąd między innymi moja wizyta w Bułgarii. Bardzo zależy mi na tym, by nasze narody odnowiły bliskie relacje. I nie chodzi mi wyłącznie o politykę czy współpracę handlową, ale także byśmy niejako zbliżyli się na fundamencie wspólnych wartości i wspólnie stawiali opór tym, którzy je podważają – naszym świętościom w sensie kultury, cywilizacji i wiary, ale i naszej politycznej tożsamości, która musi być oparta na naszej wspólnej, wielkiej przeszłości.
Natomiast uczciwie trzeba powiedzieć, iż trudno jest prowadzić działalność tego rodzaju w międzynarodowym wymiarze, skoro przed nami w Mołdawii wciąż stoi bardzo poważne wyzwanie polegające na dokonaniu ogólnonarodowego zjednoczenia i przywróceniu Mołdawii pełnej funkcjonalności państwowej. Brałem udział w bardzo wielu projektach politycznych, a znakomita większość z nich, czy może choćby wszystkie były, choćby pośrednio, związane z próbami rozwiązania konfliktu naddniestrzańskiego, z wysiłkami na rzecz zjednoczenia obu brzegów Dniestru na fundamencie wspólnych wartości. Tu oczywiście kłania się kwestia stosunku do Rosji. Dla obywateli Naddniestrza jest rzeczą zupełnie niewyobrażalną, aby możliwe było zjednoczenie w warunkach budowania wrogich relacji z Rosją. Zwłaszcza jeżeli wziąć pod uwagę, iż organizacje takie jak Otwarte Społeczeństwo są odpowiedzialne w bardzo dużej mierze za wywołanie tego głębokiego podziału i za jego kultywowanie po dziś dzień. Oczywiście to nie tylko dziadek Soros, bo takich fundacji i stowarzyszeń jest więcej. Po prostu nie może być tak, iż kuratorzy i egzekutorzy tych wewnątrznardowych podziałów kształtują nasz proces polityczny, bo to będzie tylko pogłębiało alienację Naddniestrza. To oczywiste, iż Sorosa, została zainstalowana w naszym kraju, jak i w całej Europie Wschodniej, nie po to, by tworzyć i jednoczyć narody, ale by niszczyć i dzielić.
Najbardziej dojmującym doświadczeniem ostatnich lat było dla mnie to, iż w pewnym momencie czułem się naprawdę jak samotny rycerz, jak jakiś Don Kichot, kiedy większość mołdawskiej opinii publicznej po prostu została owładnięta jakąś obsesją by koniecznie przystąpić do Unii Europejskiej. Wszyscy – lewica i prawica – chóralnie mówili o eurointegracji jak o drodze do raju na ziemi, jak o magicznej formule!
BS: – „Owładnięta obsesją”? Mocne słowa.
WB: – Chętnie podam przykład tej, tak właśnie, obsesji. Proszę sobie wyobrazić, iż w Kiszyniowie, jeden z warsztatów obok cmentarza, wywiesił szyld reklamowy z napisem „Eurogroby”! To poziom absolutnego absurdu!
Byłem jednym z nielicznych, już od 2004 roku, którzy wzywali do opamiętania. „Stop! Nie wiecie, dokąd zmierzacie. Nic nie wiecie o problemach w tej przestrzeni, do której tak entuzjastycznie się garniecie! Najpierw zbadajcie plusy i minusy, porozmawiajmy a dopiero potem podejmujcie decyzje!”. Niestety, mój głos był jak wołanie na puszczy.
Presja, jaka wytworzyła się w mołdawskiej opinii publicznej, była tak silna, iż choćby ludzie deklarujący wcześniej zupełnie inne przekonania, ulegali jej. Tak było chociażby w przypadku byłego prezydenta Mołdawii Władimira Woronina, komunisty, który doszedł do władzy pod hasłami odbudowy wspólnej przestrzeni współpracy politycznej i gospodarczej, i ogólnie biorąc, przyjaźni z Rosją. Jednak po objęciu urzędu gwałtownie zmienił kurs polityczny – właśnie w stronę tego, nazwijmy to, agresywnego eurooptymizmu.
Mark Tkaczuk, znany mołdawski intelektualista lewicowy, stał się wówczas głównym ideologiem tego proeuropejskiego szaleństwa, choć jasne już było przecież dla wszystkich, iż to jest neoliberalny projekt. Jak to on to godził wówczas ze swoimi deklarowanymi celami ideologicznymi, pozostaje dla mnie zagadką. Mało tego. Do dziś się tego nie wyrzekł. w tej chwili uczestniczy w innym projekcie, który nazywa „umiarkowaną eurointegracją”.
BS: – Przejdźmy do aktualności: proszę opowiedzieć o projekcie politycznym i koalicji, którą dziś reprezentujecie.
WB: – Chodzi o zjednoczenie, przepraszam za kliszę, wszystkich sił zdroworozsądkowych, tj. tych, które chcą ocalić Mołdawię jako niepodległe, suwerenne, prawosławne państwo na mapie świata. Sił, które nie godzą się na to, by nasz kraj został pochłonięty, wbrew gigantycznemu sprzeciwowi w kraju, przez to euroglobalistyczne monstrum. Które chcą przede wszystkim tego, by decyzje dotyczące życia naszego społeczeństwa, przyszłości naszych dzieci i wnuków zapadały w Kiszyniowie, a nie w Brukseli, Paryżu, Londynie czy innych zachodnich stolicach. Od ponad 20 lat – a szczególnie w ostatnich pięciu – jesteśmy spychani w tym kierunku. Dziś rządzą nami kompradorskie marionetki Kolektywnego Zachodu, które po prostu wykonują cudzą wolę.
W naszym bloku politycznym, którego trzon stanowią dwie partie: komunistczyna i socjalistyczna, siły połączyli również dwaj byli prezydenci – Igor Dodon i Władimir Woronin. Oczywiście, każdy z nich popełniał błędy i obaj mają naprawdę wiele za uszami, o czym mógłbym mówić tu godzinami, ale jednak nie sposób nie zauważyć, iż za ich rządów Mołdawia zachowała swoją samodzielność i była państwem suwerennym.
Do tego projektu dołączyła także była przywódczyni Gagauzji Irina Vlah. Nie wiem, na ile ta wiedza jest powszechna gdziekolwiek poza Mołdawią, ale trzeba zaznaczyć, iż gagauska autonomia jest poważnie zagrożona. Jakoś, dziwnym trafem, nie słychać krzyków zawodowych obrońców praw człowieka gdy są one w sposób oczywisty i brutalny łamane w Gagauzji. Obecna baszkan, Evgenia Guțul, matka dwójki dzieci, została niedawno aresztowana przez reżim Mai Sandu i skazana na siedem lat więzienia w ramach polityczno-sądowej „pokazuchy”.
Ponadto do naszej koalicji dołączył były premier Vasile Tarlev. Naszym celem jest zjednoczenie wszystkich zdroworozsądkowych i konstruktywnych sił, które chcą zachowania niepodległej, suwerennej i neutralnej Republiki Mołdawii – państwa kroczącego własną drogą, zgodnie z prawem stanowionym w Kiszyniowie, a nie w Brukseli, i zgodnie z wolą narodu mołdawskiego, a nie zagranicznych urzędników.
BS: – No, dobrze. Skoro użył Pan sformułowania „reżim Mai Sandu”, to nie mogę nie zapytać jak wyglądają dziś w Mołdawii polityczne represje wobec opozycji, opozycyjnych, albo niezależnych mediów?
WB: – Zacznijmy od tego, iż kiedy Maia Sandu – obecna prezydent Mołdawii – doszła do władzy, niemal natychmiast wszczęła polityczne represje wobec wszystkich swoich przeciwników. Przede wszystkim wobec byłego prezydenta Igora Dodona, który przegrał wybory. Istniały, oczywiście, obiektywne powody jego porażki, jak choćby pandemia. Ale on, będąc u władzy, nigdy nie pozwolił sobie na represje wobec oponentów. Sandu natomiast, zaraz po objęciu urzędu, dokładnie w dniu swoich urodzin nawiasem mówiąc, wydała polecenie aresztowania Dodona. Został oskarżony w kilku sprawach dotyczących wydarzeń sprzed piętnastu lat! Większość z tych aktów oskarżenia rozpadła się jeszcze zanim trafiły do sądu.
Oprócz tego poddano go masowej kampanii oszczerstw.
I nie tylko jego, także członków jego rodziny, przede wszystkim matkę, kobietę ponad 70-letnią, która była nękana i upokarzana przez agresywnych ulicznych chuliganów. My nazywamy ich „sektą świadków Mai Sandu”.
Następnie zamknięto wszystkie opozycyjne media i telewizje. Używano w tym celu kuriozalnej formuły „propaganda przez milczenie”. Naprawdę! To znaczy, jeżeli jakaś stacja telewizyjna nie poświęcała wystarczającej uwagi wojnie na Ukrainie, nie mówiło się tam o „zbrodniach rosyjskich okupantów” i „dyktaturze Putina”, uznawano, iż „poprzez milczenie” dane medium bierze aktywny udział w „propagandzie putinowskiej”. W ten sposób zamknięto jedenaście niezależnych stacji telewizyjnych. W ten sposób całe pole informacyjne zostało oczyszczone z punktów widzenia, opinii i komentarzy nieprzychylnych Sandu i euroatlantyzmowi.
BS: – Wspomniał Pan, jeszcze przed rozpoczęciem naszej rozmowy, o absurdalnych „wewnętrznych sankcjach” oraz zakazie używania georgijewskiej wstążki. O co w tym chodzi i w jaki sposób jest to implementowane?
WB: – Wielu ludzi zostało objętych tzw. „wewnętrznymi sankcjami”. To kolejny absurd. Obywatel, który ma pełne prawa, bez postawienia mu zarzutów i bez procesu, tylko z powodu udziału w jakimś projekcie politycznym, zostaje pozbawiony prawa kandydowania i bycia wybieranym! W ten sposób wielu polityków po prostu zablokowano.
Ja osobiście co roku, 9 maja, w Dniu Zwycięstwa, uczestniczę w inicjatywie „Nieśmiertelny Pułk” i noszę wstążkę św. Jerzego. Dla mnie to nie symbol żadnej „agresji Putina”, ale symbol, z którym moi dziadkowie walczyli w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Obaj moi dziadkowie zostali ranni, a jeden pradziadek poległ. To oni wyzwalali Europę od faszyzmu i na ich orderach widnieje ta wstążka.
Tymczasem większość parlamentarna uchwaliła ustawę zakazującą wstążki św. Jerzego jako rzekomego symbolu usprawiedliwiania agresji. To wywołało oburzenie społeczne. Działacze partii socjalistycznej zdołali w sądzie wywalczyć, iż jeżeli ludzie noszą ją ku czci swoich przodków, nie jest to żadne usprawiedliwianie agresji. Ale mimo to, 9 maja br., gdy wyszedłem z tą wstążką przypiętą do koszulki policja natychmiast ukarała mnie grzywną w wysokości 4500 lejów. Z moimi prawnikami złożyliśmy odwołanie i szczęśliwie wygraliśmy sprawę.
BS: – Czy są jeszcze jakieś inne przejawy rządowej ofensywy przeciwko swoim oponentom?
WB: – w tej chwili trwa zajadła kampania przeciwko Cerkwi Prawosławnej. Według wypowiedzi Sandu, Cerkiew w Mołdawii, ponieważ związana jest z Patriarchatem Moskiewskim i patriarchą Cyrylem, rzekomo uczestniczy w „hybrydowej agresji przeciwko Mołdawii”. To oznacza, iż każdy duchowny może być represjonowany choćby dlatego, iż w modlitwie wymienia imię patriarchy Cyryla.
Jednocześnie nasiliła się działalność antykanonicznej Metropolii Besarabskiej, utworzonej nielegalnie przez patriarchat rumuński. Idą dokładnie śladem Ukrainy – próbują przejmować świątynie. Ale mołdawskie społeczeństwo jest bardziej religijne i bardziej zdecydowane w obronie swoich wartości. Była próba przejęcia cerkwi w wiosce Grinautsi. Tam sami parafianie, etniczni Mołdawianie, żeby była jasność, obronili swój kościół.
Natomiast jeżeli chodzi o mniejszości, to w kontekście swojego pobytu w Bułgarii nie mogę nie opowiedzieć o losie etnicznych Bułgarów w naszym kraju.
Mieszkają tam od XIX wieku, wówczas znaleźli schronienie w Besarabii przed Turkami, którzy dokonywali ludobójstwa na Bułgarach i całej ludności prawosławnej. Nasi Bułgarzy są częścią społeczeństwa mołdawskiego, uczestniczą w życiu politycznym jako pełnoprawni obywatele, a w sercach noszą wdzięczność i pamiętają, kto ich ocalił – Rosja i rosyjscy żołnierze w XIX wieku, kiedy wypowiedzieli wojnę Turcji i gdy walczyli o wolność narodów bałkańskich.
Dziś jednak Bułgarzy besarabscy są się obiektem oszczerstw, ponieważ popierają siły niewygodne dla władzy. Głosują na partie, które chcą prowadzić adekwatną politykę wewnętrzną i zagraniczną, stawiając m. in. na współpracę z Rosją. Były mer Taraklii, Bułgar Wiaczesław Łupow, tylko dlatego, iż brał, bardzo pośrednio zresztą, udział w projekcie Ilana Szora, także został objęty „wewnętrznymi sankcjami”. W ogóle cały rejon Taraklia jest oskarżany o to, iż jest „prorosyjski”. Podobnie mieszkańcy Gagauzji – nazywają ich „politycznie skorumpowanymi”.
Mamy też polityków takich jak Oazu Nantoi i Anatol Țăranu. Ten ostatni posunął się do stwierdzenia, iż wszystkie mniejszości etniczne w Mołdawii, w tym Bułgarzy, to „dysfukncyjne mniejszości”. Dlaczego? Bo nie głosują na prozachodnią partię PAS, tylko na opozycję.
Tak wygląda sytuacja w Mołdawii na tydzień przed wyborami.
BS: – Dziękuję za rozmowę.