My dzieci sieci 2019

4 lat temu

Najpierw krótki rys historyczny. W 2011 roku w USA podjęto próbę uregulowania działalności cyberkorpów w postaci ustaw antypirackich SOPA i PIPA.

Firmy zarabiające na wyświetlaniu reklam przy pirackich materiałach poczuły się zagrożone. 9 listopada 2011 w siedzibie jednej z nich (Google’a) spotkali się jej pracownicy razem z przedstawicielami sponsorowanymi przez Google’a organizacji zajmujących się tzw. „obroną wolności w internecie”.

Na tym spotkaniu obmyślono wspólną strategię protestu, w tym słynny „strajk Internetu”. Było to na tyle spektakularne, iż zrobiło furorę w mediach.

W Polsce tymczasem doszło do zbiegu kilku okoliczności. Rząd Tuska wszedł w samobójczy konflikt ze środowiskami kibolskimi – którego nie mógł wygrać, bo jak mieliby szalikowców pokonać politycy, którzy sami fotografowali się w szalikach.

Trwała polska prezydencja w Unii Europejskiej, którą ekipa Tuska chciała wykorzystać do pokazywania światu swojej dyplomatycznej sprawności. Jednym z przykładów miała być sprawna ratyfikacja międzynarodowego paktu o ochronie własności intelektualnej ACTA.

Robili to pośpiesznie, a więc niechlujnie. Polski przekład traktatu odbiegał treścią od angielskiego. Konsultacje społeczne niedbale odfajkowano.

W tamtych czasach praktycznie wszystkie instytucje zajmujące się „obroną praw internautów”, były sponsorowane przez Google’a, Yahoo, Facebooka (itd) albo bezpośrednio, albo przez jakieś ogniwo (Google -> Mozilla -> Kolejny Beneficjent). Tym kolejnym beneficjentem były m.in. polskie organizacje zajmujące się Internetem, które rzecz jasna podczepiły się entuzjastycznie pod googlowską kampanię.

Dziś to zdumiewające, ale wtedy tylko nieliczni malkontenci tacy jak Jors Truli wyrażali publicznie nieufność wobec cyberkorpów. Krytyka Polityczna kochała Google’a, Facebooka i Twittera, publikując głupkowate teksty Paula Masona czy Jana Kapeli. Szydziłem z nich na blogu już w 2010.

Polscy „obrońcy internautów” podczepili się pod protesty kiboli. Rząd się wycofał, ACTA upadło. Kij mu w ucho.

Ubocznym skutkiem protestów przeciw ACTA była erupcja w 2012 afektowanej publicystyki, pełnej zachwytów nad rzekomą „wolnością w internecie”. Najgłupszym z najgłupszych był wówczas manifest „My, dzieci sieci”, opublikowany przez poetę Piotra Czerskiego 12 lutego 2012 m.in. w ówczesnej gazecie „Polska The Times” (z licznymi przedrukami).

Czerski wrzucił tam wszystkie ówczesne mity cyberoptymizmu. Pisał, jak to nasze pokolenie w internecie „jest u siebie”. Ma tam wolność, której nikt już nie może nam odebrać – itd.

Szydziłem z tego na blogu już wtedy, wynikały z tego dyskusje na setki komciów. Przepadły razem z migracją.

I oto niedawno poeta Czerski dostał bana na fejsie i z tej okazji opublikował kolejny manifest, który można by zatytułować „My, dzieci sieci 2019”. A jaki po tym banie się nagle zrobił mądry:

„Podobnie [do facebooka] monopolistyczną dla różnych wymiarów funkcjonowania informacyjnego społeczeństwa rolę odgrywają inne firmy, w szczególności Google z jego 94-procentowym zasięgiem na polskim rynku, przekładającym się na średnio 15 milionów osób każdego dnia. (Obie firmy nie płacą przy tym w Polsce podatków). Być może więc czas, żeby przy okazji Święta Niepodległości nieco mniej rozmawiać o znanej już historii, a więcej — o niejasnej przyszłości, w tym: o roli cyfrowych platform w naszym życiu społecznym i sposobie, w jaki ich działalność powinna być regulowana przez organizacyjną ramę społeczeństwa, czyli państwo. I może czas zauważyć, iż Europa — głosem np. Ursuli van der Leyen — mówi o rosnącej potrzebie zapewnienia sobie cyfrowej suwerenności póki to jeszcze możliwe”

No cóż, lepiej późno niż wcale. Wystarczyła niespełna dekada, by optymiści z 2012 zrobili się pesymistami w 2019.

Przyznam, iż brakuje mi tu „closure”. Żeby tak ci, którzy WTEDY pisali pierdolety o „wolności w internecie”, napisali DZISIAJ, iż byli w mylnym błędzie…

Wtedy pisali „politycy, ręce precz od naszego ukochanego internetu!”, a dziś są, lajk, „Ursulo van der Leyen, na pomoc!”. Mogliby tę przemianę jakoś skomentować. Albo cuś. Ale mniejsza.

Ja w każdym razie mam dziś takie same zdanie na temat Google’a, Facebooka, Amazona (itd.), jakie miałem w 2010. Przypomnijmy:

Każda korporacja zrobi tyle zła, na ile państwo jej pozwoli i tyle dobra, ile państwo z niej wymusi. Dobra korporacja, to uregulowana korporacja.

Idź do oryginalnego materiału