W mediach słyszy się, iż Niemcy mają przejąć ciężar europejskiego dozbrajania. Do tego kanclerz Merz przekonuje, iż Bundeswehra stanie się pierwszą armią Europy. Jednak jak wynika z analizy portalu Brussels Signal jest to myślenie życzeniowe, bo dzisiejszym Niemcom bliżej do Austro-Węgier i Włoch z początku XX wieku, niż do Prus.
Jak twierdzi Politico Europe, wydatki Berlina „wywracają równowagę sił w Europie”. The Atlantic pisał choćby o „nowej niemieckiej machinie wojennej”. The Economist uznał, iż rząd kanclerza Friedricha Merza miał „fantastyczny start”, bo Niemcy „mogą teraz rozpocząć dozbrajanie do poziomu, który pozwoli im odgrywać pełną rolę w zmienionej architekturze obronnej Europy”. Bild obwieścił natomiast, iż zbrojenia mają przynieść „setki tysięcy miejsc pracy”.
Na razie jest chaotyczne nadrabianie zaległości
Problem polega na tym, iż to wszystko – jak zauważa Brussels Signal – jest zwyczajnie nieprawdziwe lub mocno przesadzone.
Po pierwsze, Niemcy planują wydać 3,5 proc. PKB na obronność… w 2029 roku. To zobowiązanie politycznie niezwykle wygodne: wystarczająco blisko, by brzmiało wiarygodnie, ale wystarczająco daleko — prawdopodobnie już po kolejnych wyborach — by obecny rząd nie musiał jeszcze nic robić.
A „setki tysięcy miejsc pracy” to w istocie 144 tysiące — liczba z jednego z opracowań, zakładającego, iż wszyscy członkowie NATO podniosą wydatki do 3,5 proc. PKB, co nigdy nie nastąpi.
Po drugie, Niemcy startują z niskiego poziomu. W 2023 roku wydali zaledwie 1,6 proc. PKB na obronność — znacznie poniżej celu NATO. W 2024 udało się osiągnąć wymagane 2 proc. Efekt? Bundeswehra jest poważnie niedofinansowana i nieprzygotowana.
Nawet jeżeli Niemcy rzeczywiście zaczną wydawać więcej przez kolejne cztery lata — co wcale nie jest pewne — większość tych pieniędzy pochłoną „naprawy” i nadrabianie zaległości. „To jak w przypadku wychudzonego, chorowitego człowieka, który postanawia zostać Arnoldem Schwarzeneggerem: nie jest to niemożliwe, ale zajmie znacznie więcej czasu niż w przypadku osoby już sprawnej i wysportowanej” – pisze Brussels Signal.
Niemcy niechętni do walki
Na tym nie koniec. choćby dysponując pieniędzmi, Niemcy nie są gotowi walczyć. W sondażu Gallupa 57 proc. Niemców stwierdziło, iż nie byłoby gotowych walczyć za własny kraj. Jedna piąta społeczeństwa to imigranci, głównie z Bliskiego Wschodu — przy czym problem dotyczy nie tylko migracji, ale także młodych Niemców urodzonych w kraju.
Ci ostatni masowo protestują przeciwko… wypełnieniu ankiety poborowej. O co chodzi? Bundestag ledwo przyjął nową ustawę o poborze. Jednak nie jest to pobór w klasycznym sensie: służba jest całkowicie dobrowolna, a wszyscy 18-latkowie — kobiety i mężczyźni — dostaną jedynie do wypełnienia krótki kwestionariusz, w którym mogą zadeklarować chęć wstąpienia do wojska. To właśnie ów kwestionariusz wywołał strajki i demonstracje w całym kraju.
Sytuację pogarsza kontekst polityczny. Rząd Niemiec, podobnie jak w Austrii, tworzy krucha koalicja partii, które się nie znoszą — centroprawicy i centrolewicy. Ich jedyną motywacją było niedopuszczenie do władzy prawicowej AfD, która zdobyła drugie miejsce w wyborach, a dziś prowadzi w sondażach. Koalicja rządowa ma przewagę zaledwie 12 mandatów w 630-osobowym Bundestagu. Część establishmentu sugerowała choćby delegalizację AfD, by rozwiązać kryzys.
Sytuacja gospodarcza nie pomaga
Dodatkowo, Niemiec prawdopodobnie nie stać na sfinansowanie zarazem systemu emerytalnego i wzrostu budżetu obronnego bez drastycznych podwyżek podatków lub cięć usług publicznych — a te drugie wywołałyby jeszcze większe protesty.
Veronika Grimm z niemieckiej Rady Ekspertów Gospodarczych w wywiadzie dla dziennika Augsburger Allgemeine powiedziała, iż nowe rozwiązania emerytalne, zamrażające poziom świadczeń do 2031 roku, dramatycznie przyspieszą pogarszanie się kondycji finansów publicznych.
Już teraz aż 33 proc. budżetu federalnego trafia do systemu emerytalnego, a udział ten będzie dalej gwałtownie rósł. W 2029 roku wydatki socjalne, koszty obsługi długu i budżet obronny pochłoną całość prognozowanych wpływów państwa. W związku z tym w niemieckim biznesie rośnie obawa przed znaczącymi podwyżkami podatków, a wiele firm już analizuje przeniesienie działalności za granicę.
Ekonomistka przewiduje nie tylko odpływ przedsiębiorstw, ale także narastającą emigrację młodych, wysoko wykwalifikowanych pracowników – podczas gdy ciężar rosnących danin spadnie na tych, którzy nie mogą wyjechać. Tu pojawia się paradoks: Niemcy przyjmują setki tysięcy migrantów, którzy znacząco obciążają system socjalny, jednocześnie tracąc rodowitych Niemców i specjalistów, uciekających za granicę w poszukiwaniu niższych podatków, bardziej dynamicznych gospodarek i stabilniejszych perspektyw.
„Niestabilny system polityczny, niepatriotyczna młodzież, powiększająca się, słabo integrująca populacja imigrantów oraz problemy finansowe — to nie jest sytuacja bez wyjścia” – ironizuje Brussels Signal, wskazując, iż jej rozwiązanie wymagałoby nie tylko politycznego zwrotu, ale także lidera, który potrafiłby ten zwrot przeprowadzić.

8 godzin temu




