Jeśli wszystko, co oglądacie w ostatnich kolekcjach, wydaje Wam się podobne – nie mylicie się. Plagiaty w branży modowej wciąż mają się świetnie. Z czego to wynika i czy jest jakaś granica?
Autor: Aleksandra Zawadzka
Czytaj: Zarabia 10 tysięcy euro, śledzi ją ponad 120 tysięcy osób. Problem w tym, iż … nie istnieje
Podobieństwa w branży modowej: trendbooki
Nie jest tajemnicą, iż choćby największe domy mody korzystają co sezon z trendbooków, czyli obszernych książkowych raportów dotyczących tendencji na najbliższe miesiące. Publikacje powstałe na bazie dogłębnych badań zespołów trend forecasterów omawiają każdą możliwą kategorię, która jest niezbędna w przypadku tworzenia przez projektantów nowych kolekcji (od kolorystyki i wzorów, przez materiały, po konkretne kroje i sylwetki). Co to oznacza? Że w projektach ubrań – bez względu na markę – mogą pojawiać się subtelne podobieństwa. Trendbooki to jednak nie gotowe sylwetki do skopiowania, a raczej podpowiedzi, które filtrowane są przez DNA modowych firm i miksowane z ich autorskimi pomysłami.
Mimo to jednak w branży można byłoby cytować regularnie Chucka Palahniuka i jego “Fight Club”: “Everything is a copy of a copy of a copy”. I nie chodzi tu wcale o wspomniane trendbooki, które mogą odpowiadać za pewne podobieństwa, a dyskusje na granicy kopii. Bestsellery jednego domu mody w kolejnym sezonie znajdują swoje odzwierciedlenie w marce autorskiej X. Lokalne brandy z czasem mają swoje odpowiedniki w sieciówkach. Przedstawiciele ultra fast fashion sprzedają łudząco podobne ubrania do tych, które pojawiły się w szybkiej modzie (bez dopisku ultra). A luksusowe marki? Bywa, iż wykorzystują pomysły z projektantów, którzy wysyłają do nich swoje portfolia wraz z aplikacją o pracę. W mediach co chwilę czytamy o pozwach z modą w tle, ale wystarczy opatrzone w kolekcjach oko, by stwierdzić, iż wszystko wygląda dziwnie znajomo. W kuluarach mówi się też o bliskich relacjach gwiazd z markami fast fashion, które zdradzają im przedpremierowo jakie projekty mogą pokazać na sobie na czerwonym dywanie (takie domniemania pojawiły się m.in. wokół Kim Kardashian, gdy dzień po jej wystąpieniu w archiwalnej sukience Mugler pojawiła się identyczna w ofercie sieciówki Fashion Nova).
Można się w tym pogubić na wielu płaszczyznach – nie tylko „kto był pierwszy” (to akurat łatwo sprawdzić), ale też… gdzie kończy się inspiracja, a zaczyna plagiat? Czy jest w ogóle jakaś granica?
Plagiaty i podróbki w modzie: skąd się biorą?
Podróbki rozpoznać najłatwiej – do złudzenia przypominają one konkretne torebki, buty czy inne elementy garderoby. jeżeli jednak mowa nie o replice, ale wciąż mocno widocznym podobieństwu, sprawa bardziej się komplikuje. Zgodnie ze Słownikiem Języka Polskiego inspiracja jest “wpływem wywieranym na kogoś, sugestią”, a plagiat: “przywłaszczeniem cudzego pomysłu twórczego (…) dosłowne zapożyczenie z cudzego dzieła opublikowane jako własne”. Zarówno krytycy mody, jak i historycy oraz dziennikarze podkreślają, iż praca twórca opiera się w dużej mierze na kreatywnym przetwarzaniu inspiracji. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy mniej w nich inwencji twórczej, a więcej sugerowania się czyimiś pracami. W przypadku mody plagiat może obejmować tak samo nadruki, jak i logo, jednak kroje i kolory (o ile nie jest to znak rozpoznawczy pokroju Shocking Pink u Elsy Schiaparelli) – już nie. Co ciekawe, w Stanach Zjednoczonych fonty nie podlegają prawu autorskiemu, jednak mogą być chronione patentem na wzór.
Mimo negatywnej oceny tego zjawiska, wciąż wiele marek modowych dopuszcza się kopiowania, a branża modowa zdaje się przymykać na to oko. The Foundation for Economic Education twierdzi przy tym, iż “prawo autorskie tradycyjnie nie chroniło mody, ponieważ odzież używana jest za ‘artykuł użyteczny’, który łączy w sobie cel użytkowy (zakrycie ciała) z ekspresją twórczą projektanta”. To się jednak powoli zmienia, na przykład we Francji, gdzie konkretne przepisy prawa nakazują oryginalność projektów. Wiele przypadków na świecie rozpatrywanych jest indywidualnie.
Brytyjski serwis prawniczy All About Law podkreśla, iż mimo licznych internetowych batalii na temat prawa autorskiego, w rzeczywistości wiele marek nie wnosi pozwów o kopie. Dziś są na przegranej pozycji, jeżeli nie zabezpieczą umiejętnie swoich projektów, ale pozostaje mieć nadzieje, iż prawo wreszcie zacznie traktować ubrania jako sztukę i stanie się bardziej przychylne projektantom. Na uczelniach maksymalny współczynnik plagiatu, który jest dopuszczalny, wynosi zwykle 39%. Może czas określić podobny w modzie?
Więcej: Air Jordan 4 – historia kultowego modelu
Zdjęcie główne: Unsplash