
Marcin był jednym z tych ludzi, których życiorys zawodowy nie miał wielu łuków triumfalnych, ale za to sporo zakrętów. Pracował jako asystent projektanta instalacji wentylacji w jednym z krakowskich biur projektowych, które z zewnątrz wyglądało jak nowoczesna firma inżynieryjna, a w środku przypominało bardziej kołchoz – tyle iż z klimatyzacją.
Spółka z o.o. spółka komandytowa, umowy zlecenie i o pracę podpisywane z różnymi podmiotami, byle tylko księgowość się zgadzała i nikt nie dociekał, dlaczego minimalna krajowa wpływała z jednego konta, a za „faktyczną” robotę czekało się na wypłatę cztery miesiące. Nadgodziny? Umowa o dzieło, bez żadnego dzieła. Każdy miał na głowie kilka projektów jednocześnie, a głównym źródłem stresu nie były deadline`y, ale kierownik pracowni – furiat i autorytet z lat 90., który lubił krzyczeć o „estetyce przepływu powietrza” i rzucać markerami.
Jedynym światełkiem w tym wentylacyjnym tunelu były końcoworoczne benefity od kontrahentów. Czasem bilety do teatru, czasem alkohol, a w tym roku – wyjazd na Flyspot. Lot w tunelu aerodynamicznym. Miało być ekscytująco.
Marcin nie był typem adrenaliniarza. adekwatnie, miał pewien nietypowy odruch – zawsze odwracał głowę, gdy wiał wiatr. Nie umiał oddychać przez nos w takiej sytuacji. Panikował, jakby powietrze było czymś złośliwym i zbyt szybkim. Ale skoro jedno miejsce się zwolniło, a koledzy spojrzeli na niego z wyczekującym uśmiechem – nie mógł odmówić.
Szkolenie było krótkie, bez konkretów. Instruktor mówił o „wyluzowaniu” i pozycji ciała, ale nikt nie wspomniał o oddychaniu, a dla Marcina była różnica między lataniem a topieniem się.
W tunelu, przy pierwszym podmuchu, połykał powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg. Jego ciało wpadło w szarpaninę – dławił się, pluł, próbował złapać oddech, a instruktor zza szyby pokazywał tylko zrelaksowane gesty. Marcin z przerażeniem widział własne odbicie w ścianie z plexi – oczy rozszerzone, żyła na szyi pulsująca jak żarówka pod napięciem.
Gdy w końcu udało mu się wypełznąć z tunelu, był w szoku i furii. Wpadł do holu i zaczął krzyczeć. Potem przewrócił stół z przekąskami, kopnął stojak z kaskami i cisnął kaskiem w automat z napojami, który odpowiedział mu brzękiem pękniętego plastiku i sykiem cieknącego tonika.
Zatrzymano go do wyjaśnienia. Zgłoszono naruszenie mienia. Biuro projektowe zerwało z nim współpracę – oficjalnie za „naruszenie wizerunku firmy”. Dostał również zakaz wstępu do obiektów Flyspotu w całej Europie.
Przeciąg.
Po zwolnieniu Marcin przez kilka miesięcy szukał pracy. CV z informacją o „projektowaniu wentylacji przemysłowej i biurowej” nie robiło już wrażenia – rynek był nasycony. Zlecenia wpadały tylko dorywcze: raz jako podwykonawca dla jakiegoś architekta w Wieliczce, raz jako „konsultant techniczny” od wentylowania hali na Podgórzu, gdzie w sumie nikt nie chciał wentylacji, tylko pieczątkę.
Poczucie upokorzenia nie znikało. Co noc wracał we śnie do tego momentu: tunel, wiatr, niemożność złapania tchu. I ten instruktor za szybą – z ironicznym uśmieszkiem i dłońmi w geście „wyluzuj”. Wyluzuj. Te słowo stało się dla Marcina przekleństwem.
Zaczął zbierać informacje. Flyspot miał centralę, kilka oddziałów w Europie. Ale ten w Krakowie – właśnie ten – był jego celem. Nie chodziło o zemstę na kimś konkretnym. Chciał dokonać aktu symbolicznego: przywrócić równowagę.
Przez stare kontakty dostał się do małego zlecenia projektowego – rewitalizacja zaplecza technicznego dla zewnętrznej firmy współpracującej z Flyspotem. Powoli zbliżał się do środka układu wentylacyjnego. Obserwował schematy, poznawał procedury.
Pewnej nocy, wyposażony w kartę serwisową i znajomość zabezpieczeń, wszedł do strefy kontrolnej nawiewu głównego. Drobna korekta w algorytmie przepływu powietrza, zmiana parametrów przy ekstremalnym ustawieniu prędkości. W normalnym użytkowaniu — niezauważalna. Ale przy pełnym locie? Tworzyła nieprzewidywalną turbulentną „kieszeń”, która destabilizowała każdy ruch.
W kolejnym tygodniu, po cichu siedząc w holu z kawą i czapką z daszkiem, obserwował jak instruktor z filmiku – ten z ironicznym gestem – wchodzi z klientem do tunelu. Marcin wiedział, iż akurat on lubił demonstrować „latanie z maksymalnym podmuchem”.
W ciągu kilku sekund tunel zamienił się w zamieć. Instruktor obrócił się w locie jak pusta torba, zawadził ramieniem o ścianę, stracił równowagę i wylądował na szybie z głuchym łupnięciem. Nic poważnego – ale cały lot trzeba było przerwać. Awaryjnie. Nagrania z kamer zniknęły niedługo potem.
Marcin nie wrócił już nigdy do Flyspotu. Wiedział, iż był blisko przekroczenia granicy. Nie szukał więcej pracy w branży. Otworzył małe biuro doradztwa technicznego pod inną nazwą, gdzie projektował wentylację do mikrodomów i małych piekarni. Nikt nie zadawał pytań.
W kuchni, na tablicy korkowej, wisiała przyczepiona pinezką ulotka Flyspotu z dorysowanym markerem napisem: „Oddychaj, jeżeli potrafisz.”