Pracuj za grosze albo strajkuj. Pracownicy Kauflandu mają dość

6 godzin temu

Kaufland to jedna z największych sieci handlowych w Polsce, należąca do niemieckiej grupy Schwarz – tej samej, do której należy Lidl. W ponad 250 sklepach i kilkunastu centrach logistycznych pracuje około 15 000 tysięcy, a roczne obroty sieci w Polsce sięgają kilkunastu miliardów złotych. Na zewnątrz wszystko wygląda jak sprawnie działająca machina sprzedaży z czystymi halami, nowoczesnymi kasami i promocjami przyciągającymi klientów. Wewnątrz kryje się jednak system oparty na maksymalnej eksploatacji pracowników i braku poszanowania praw pracowniczych.

Skala działania Kauflandu w Polsce robi wrażenie, ale w perspektywie grupy Schwarz to tylko część ogromnego imperium. Grupa kontroluje setki sklepów w Europie Środkowej i Zachodniej, generuje przychody liczone w setkach miliardów euro. Polska jest dla koncernu rynkiem zbytu i rezerwuarem taniej siły roboczej, a większość zysków jest transferowana do centrali w Niemczech. To klasyczny przykład neoliberalnego modelu biznesowego na peryferiach: centrala zbiera zyski, a lokalni pracownicy mierzą się z przeciążeniem, stresem i lichym wynagrodzeniem.

Związkowcy z OPZZ Konfederacji Pracy podkreślają, iż niskie wynagrodzenia w Kauflandzie często ledwie przekraczają minimalną krajową, a w połączeniu z rosnącymi wymaganiami firmy powodują frustrację i poczucie niedocenienia. Kasjerzy i magazynierzy nie ograniczają się do jednej roli, bo także obsługują klientów, rozkładają towary, sprzątają halę i uzupełniają zapasy, a niedługo dojdzie im kolejny obowiązek: obsługa automatów do recyklingu.

W szczytach sprzedażowych, szczególnie w okresie przedświątecznym, zmiana może trwać kilkanaście godzin, a przerwy są zaledwie symboliczne – czasami ograniczone do kilku minut na szybki posiłek czy łyk napoju. Dlatego związki domagają się nie tylko podwyżki płac o 1200 zł brutto, ale również zwiększenia zatrudnienia w firmie.

Nadgodziny i praca w weekendy stały się bowiem w Kauflandzie normą, a wymagania dotyczące wydajności i wyników sprzedażowych zmuszają pracowników do nadludzkiego wysiłku. W konsekwencji wiele osób doświadcza chronicznego stresu, wyczerpania fizycznego i psychicznego. Związki zawodowe podkreślają, iż takie warunki pracy odbijają się na zdrowiu personelu i powodują narastające poczucie presji, które w połączeniu z niskim wynagrodzeniem i brakiem szacunku ze strony kierownictwa tworzą środowisko, w którym trudno mówić o godnej pracy.

Represje wobec pracowników i działaczy związkowych w Kauflandzie pogłębiają problem. Osoby zgłaszające nieprawidłowości lub angażujące się w działalność związkową spotykają się z szykanami. Eryk Kościk, kasjer w warszawskim markecie Kaufland, został zwolniony po zaangażowaniu się w działalność związkową i ujawnieniu niewygodnych faktów o swoim pracodawcy (takich jak te, które przed chwilą wymieniłem). Pomimo decyzji sądu o przywróceniu go do pracy firma nie stosuje się do wyroku, twierdząc, iż postanowienie nie zostało jej dostarczone.

Podobnie było w przypadku Jolanty Żołnierczyk, która przez dziewięć lat pracowała jako sprzedawczyni-kasjerka w Kauflandzie w Żywcu. Jako wiceprzewodnicząca Międzyzakładowego Związku Zawodowego Jedność Pracownicza ujawniła dyskryminację kobiet wracających po urlopach macierzyńskich, które otrzymywały niższe wynagrodzenie niż inne osoby na tym samym stanowisku. Za swoje działania została zwolniona dyscyplinarnie. Państwowa Inspekcja Pracy potwierdziła istnienie dyskryminacji i nakazała wyrównanie wynagrodzeń, co Kaufland uczynił połowicznie. Do dziś nie wyrównał bowiem wypłat za czas sprzed kontroli.

W marcu tego roku Kaufland wystosował pozew na kwotę 175 tys. zł przeciwko Wojciechowi Jendrusiakowi, przewodniczącemu związku zawodowego OPZZ Konfederacja Pracy, zarzucając mu naruszenie dóbr osobistych. Powództwo oddalono, ale firma przez cały czas chce zamknąć mu usta pozwami. A nuż się uda i któryś sąd wyda takie zabezpieczenie.

Równolegle sprawę działań firmy bada Prokuratura Rejonowa w Bełchatowie, która prowadzi dochodzenie w sprawie naruszenia przepisów ustawy z 23 maja 1991 roku o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Zawiadomienie w tej sprawie złożyło Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, które zadeklarowało, iż uważnie przygląda się praktykom Kauflandu.

Do interwencji włączyło się również Ministerstwo Sprawiedliwości. Efektem jego działań był wniosek do Prokuratury Krajowej o wszczęcie postępowania dotyczącego niewykonywania przez Kaufland prawomocnych wyroków sądowych, m.in. w sprawach o przywrócenie do pracy zwolnionych działaczy związkowych. W ten sposób konflikt w jednej z największych sieci handlowych w Polsce urósł do rangi problemu ogólnopaństwowego, angażując jednocześnie resort pracy i resort sprawiedliwości.

Tyle iż zderzenie państwa z międzynarodową korporacją przypomina walkę na rapiery z czołgiem. Resorty mogą pisać wnioski, prokuratury mogą wszczynać postępowania, ale dla Kauflandu to wciąż tylko koszt wpisany w biznesplan. Państwo się przygląda, czasem choćby ukarze jakimś śmiesznym mandatem, a pracownicy dalej harują ponad siły.

Polski rząd udaje, iż ma do czynienia z partnerem biznesowym, a nie z kolonizatorem w garniturze. A Kaufland udaje, iż w Polsce obowiązują tylko te przepisy, które akurat mu pasują. W tej grze pracownicy są paliwem do niemieckiej machiny handlowej – mają siedzieć cicho, robić nadgodziny i cieszyć się, iż mogą taniej kupić kiełbasę z promocji.

Dlatego cała nadzieja nie w ministerialnych listach i sądowych wyrokach, które lądują w szufladach, tylko w samych pracownikach. jeżeli naprawdę dojdzie do strajku, Kaufland przekona się, iż choćby największy czołg potrafi utknąć, gdy zablokuje go 15 tysięcy wkurzonych ludzi.

18 września zakończyły się rokowania w sporze zbiorowym w Kauflandzie – bez jakiejkolwiek propozycji ze strony firmy. To oznacza, iż pracownicy są o krok od strajku, a jesień w handlu może być naprawdę gorąca.

Idź do oryginalnego materiału