Prorosyjskość czy suwerenizm?

1 miesiąc temu

Zadzwonił do mnie redaktor naczelny Portalu Strajk i zapytał, czy nie mógłbym rozwinąć niedoszłej wypowiedzi na Forum Ludowej Dyplomacji w Moskwie. Niedoszłej, bo kilka dni przed planowanym wyjazdem wparowała mi o 6 rano do domu Straż Graniczna RP, a prokurator obdarzył zakazem podróżowania poza granice kraju. Najwidoczniej moja tu obecność jest dla decydentów zbyt cenna. Ale to nie o tym tekst.

Organizatorzy poprosili mnie bym odpowiedział na dwa pytania: 1) Jakie nowe formaty współpracy z Rosją dostrzega Pan dla Polski na drodze do bardziej zrównoważonego systemu globalnego?

2) W jakim stopniu polityka Władimira Putina, polegająca na wzmacnianiu tradycyjnych wartości, znajduje oddźwięk u Pana i pańskiego narodu?

Na swoim profilu na FB naszkicowałem odpowiedź, a tutaj, zgodnie z sugestią naczelnego, przekazuję ją w dłuższej formie.

Bez Rosji?

Świat się zmienia. o ile ktoś nie jest beneficjentem przynależności Polski do obozu imperialistycznego (a imperializm warunkowany jest m.in. zdolnością do eksportu kapitału, tak przypomnę) to nie musi temu zaprzeczać. Nie ma sensu zamykać oczu na rzeczywistość. Specjalna Operacja Wojskowa, w istocie będąca nową fazą trwającej od 2014 roku wojny na Ukrainie, przyśpieszyła te przemiany na gruncie politycznym, bo zwiastuny upadku hegemonii USA mieliśmy już wcześniej. To niezdolność do osiągania celów, której przykład widzieliśmy w Afganistanie, gdy masy kolaborantów okupanta nie były w stanie dostać się na pokład odlatującego w pośpiechu samolotu, ale to też przegrana w wyścigu technologicznym z Chinami. Polityka ceł, stosowana przez Trumpa, jest właśnie pochodną tego zjawiska. Chińskie produkty są równe lub lepsze, ale przede wszystkim tańsze. I konsumenci je wybierają. Chiński internet jest tak szybki, iż niebawem nikt nie będzie potrzebować produkowanych przez Amerykanów dysków twardych. I tak dalej. Chińczycy przestali kupować dolara, by móc handlować z innymi.

Dominacja dolara była nie tylko symbolem, ale też źródłem potęgi Stanów Zjednoczonych. Waluta ta stała się bowiem towarem poprzez swoją powszechność. A to oznaczało, iż Amerykanie mogą adekwatnie bez końca drukować pieniądz bez obaw o jego wartość. Wystarczyło oszacować, o ile wzrośnie w danym roku wartość handlu przy użyciu USD i siup, drukujemy i pokrywamy bieżące koszty. W taki – wcale nie cudowny – sposób, Wujek Sam podbił świat. Prawie.

Kończy się więc imperium amerykańskie, a wraz z nim sensowność kontynuacji polityki zagranicznej Rzeczypospolitej, która opierała się od 1989 roku na ślepym kopiowaniu, tudzież naśladowaniu stanowiska Amerykanów. Nie wiem, czy zwróciliście uwagę, ale zwykle gdy działo się coś na świecie, to kolejne polskie władze czekały ze stanowiskiem do wieczora. Aż decydenci w USA się pobudzą i wydadzą okólnik.

Sprawa jest jednak poważna. Imperium nie poszerzy już swojego stanu posiadania. Nici z marzeń kompradorów zwanych prometeistami, o podbijaniu Gruzji, Białorusi, ale długofalowo także Ukrainy. Rzecz dla nich gorsza: to oni będą pierwszymi ofiarami zwijania się Ameryki. Ze strategicznych miejsc na świecie, gdzie rozpościerają się wpływy Waszyngtonu, to właśnie Europa Środkowa jest najmniej ważna i potencjalnie konfliktogenna. Stąd to ograniczenie szkoleń wojskowych dla wymieratów bałtyckich, stąd ta szybka ewakuacja z Rzeszowa-Jasionki. Lepiej by było dla Amerykanów, by w razie eskalacji konfliktu z Rosją, nie dostali odłamkiem ich właśni żołnierze. Polacy to co innego. I tak tego nie przeczytają. Nie po to szkoliliśmy ich na International Visit Leadership, by się teraz sapali. W każdym razie, niezależnie od stopnia konieczności zawężenia stanu posiadania, Europa będzie przed Pacyfikiem i Bliskim Wschodem i to przecież widzimy. Reasumując: Stany Zjednoczone Ameryki nie są dla nas ani gwarantem bezpieczeństwa, ani rozwoju ekonomicznego.

Europa jest zaś słaba. Politycznie i ekonomicznie. Dobrobyt zależny był w dużej mierze od dostępu do rosyjskich tanich surowców, zielona energia tego nie zapewni. Na atom nie starczy technologii i czasu. Albo uranu, bo jego prawowici właściciele też emancypują się spod wpływów dawnych kolonialistów. Politycy Unii Europejskiej prezentują sobą poziom fatalny. Jeżdżą pouczać Chińczyków jak powinna wyglądać cywilizacja i dostają czarną polewkę, a potem z pokorą przyjmują cła od Trumpa, świętując sukces, iż jednak trochę mniejsze niż pierwotnie miały być. Taka Europa nie ma przyszłości. Także z innego jeszcze powodu.

Projektem, który w jakimś sensie mógłby tę Europę uratować, przynajmniej dzięki cenowej konkurencji, jest Nowy Jedwabny Szlak. Szkopuł w tym, iż nie połączy on Państwa Środka z Europą bez Rosji. No i w tym, iż nie życzą sobie tego Amerykanie, dlatego rozpalają konflikty wszędzie tam, gdzie można szlakom handlowym postawić tamę. A głupia Europa im pomaga. Nie wiem, wierząc w te bajki, które sama opowiada? Trudno powiedzieć. Zostawmy jednak Europę, a skupmy się na Polsce. Ludowej. W przyszłości. Oby.

Nie jesteśmy Zachodem. Choćbyśmy z pierogami w ustach naśladowali brytyjski akcent to i tak wyjdą z nas Słowianie. Nie jesteśmy Zachodem ani historycznie ani kulturowo i… na szczęście. Problemy Zachodu nie są problemami naszymi. Poprzez udawanie, iż nas one obchodzą – też nikt nas tam za swoich nie uzna. Oszczędźcie sobie czasu w Black Lives Matter czy łzy po Charliem Kirku. To nie Wasz świat. Wracajcie do garów, bo klient czeka.

Wciągnięcie Polski do zachodnich sojuszy, takich jak NATO i Unia Europejska, miało na celu przejęcie zasobów dawnego obozu socjalistycznego, zgodnie z teorią imperializmu jako fazy kapitalizmu. Fundusze Europejskie to forma wynagrodzenia za pracę jaką wykonaliśmy, oddając za bezcen majątek narodowy. Białoruś zbudowała drogi bez tych tabliczek z dwunastoma gwiazdkami i to wcześniej niż my. Półki w sklepach też mają pełne. Bez oddawania przemysłu obcym.

Nigdy nie chodziło o to, byśmy dorównani Zachodowi. To w ogóle choroba polskiej klasy politycznej, iż lubi wierzyć w „dobrych” i „złych”. Oto cywilizowany świat przyszedł do nas z sercem na ręku, żeby Andrzej Wajda mógł odebrać Oskara. Nie, przyszli tu po coś, w konkretnych celach. Przyszli po rynek zbytu i tanią siłę roboczą. Inaczej nie mogą, bo by się zadusili.

Ale przez to też ich problemy nigdy nie stały się naszymi. Guzik nas powinno obchodzić, iż nie wiedzą co robić z imigrantami. I pieprzyć powinniśmy ich wezwania do „solidarności” poprzez przymusowe umieszczanie ich w miejscach, gdzie nie chcą być. Imigranci, patrząc tak z materialistyczno-historycznego punktu widzenia, przyjeżdżają na Zachód po zrabowane im niegdyś dobra. To naprawdę jest forma sprawiedliwości. A tej przecież powinniśmy kibicować. Nie żal mi Luwru ani Big Bena. Trzeba było budować je za własną pracę, a nie z grabienia innych.

Naszym problemem jest za to ichnia wyższość technologiczna. Przynależność do tych sojuszy blokuje rozwój polskiej gospodarki oparty o innowacyjność, za to skazuje nas na handel i wyrobnictwo oraz – siłą rzeczy – ogłupianie mas roboczych i pułapkę niskich dochodów. Cokolwiek byśmy nie wymyślili, o ile tego zaraz nie przejmie jakiś grantodawca z Massachusets – eksportować i tak nie będziemy, bo Zachód zbudował sobie na imperializmie także kadry i zasoby do inwestycji. Tędy po prostu się nie da.

No i dopiero teraz mogę napisać o co nam chodzi z tą „wielobiegunowością”. To akurat perspektywa polska, mogę też bardzo długo o perspektywie światowej, ale kimże ja jestem by mówić ludziom z Ameryki Południowej co mają robić? Nie chodzi o jakieś poczucie wyższości. Ani w jedną, ani w drugą stronę. Wspólnoty są na świecie różne, narody też, źródła tych narodowości podobnie. Bywają religijne, bywają polityczne, historyczne, a czasami miesza się wszystko do kupy. Zostawmy to. Wystarczy mi uznanie tak niewymagającej prawdy jak ta, iż każda wspólnota ma prawo do obrania własnej drogi.

W każdym razie Polska w świecie wielobiegunowym może sobie naprawdę uwić wygodne gniazdko. Bez naszego terytorium, szlak handlowy Chiny-Europa będzie się tylko wydłużać. Mamy więc świetny argument negocjacyjny. Mamy też interes w tym, by chińskie inwestycje spływały do Polski. Technologiczny. Zamiast wydawać miliony złotych na granty dla debili szukających po internecie rosyjskich wpływów, wydajmy je – jak kiedyś Chińczycy – na wywiad gospodarczy i podglądajmy najlepszych.

Po drugie, będziemy też potrzebować surowców z Rosji. Bo są tanie. Spapraliśmy już sprawę z rurociągiem, ale zakładam iż możemy to nadrobić. Po prostu puścić rurę przez Polskę. choćby ze zniżką, żeby się u Rosjan uwiarygodnić. Nawarzyliśmy piwa, to trzeba je wypić. Ale gospodarka się rozwija i zasobów będzie potrzebować. Naprawdę nie musimy czekać, aż przekonamy się, iż tymi wiatrakami to my więcej zabijemy ptaków niż wyprodukujemy energii.

Po trzecie, o ile Polska ma się odbić technologiczne, to musi mieć gdzie eksportować. A ma! Afryka to w tej chwili najszybciej przyrastający ludnościowo region świata. Emancypujący się. W swojej zachodniej części przeprowadzili Afrykanie kilka zamachów stanu i nagle się okazało, iż nie potrzebują francuskiego buta do wydobycia materiałów rzadkich. W ciągu 10 albo 20 lat kontynent się wyemancypuje, bo jak się głoduje, to ciężko słuchać mądrości von der Leyen. Afryka będzie się więc rozwijać i pewnie potrzebować ze sto lat, by dobić do poziomu dzisiejszej Europy. No więc tu możemy się odbić. Możemy budować im drogi, elektrownie, drony na potrzeby cywilne. I mnóstwo innych rzeczy. Tylko najpierw musimy odzyskać Polskę.

Wreszcie po czwarte, nie ma nic za darmo. Jesteśmy 40-milionowym krajem, dobrze położonym, ale to tyle z plusów. Na dziś nie mamy swojej gospodarki, silnej waluty, surowców i samowystarczalności w wielu obszarach. Jest więc oczywiste, iż strategiczna decyzja o integracji ze światem niezachodnim, wywoła reakcję dotychczasowych beneficjentów upodlenia Polski. Mogą to być zamachy stanu, ale mogą to być też sankcje, a kto wie czy nie wojny. Dlatego potrzebujemy blisko silnego sojusznika, który zakusy imperialistów pomógłby nam odepchnąć. I tutaj potrzebujemy właśnie Rosji. Bardziej choćby tej dzisiejszej niż wczorajszej. Bo to Rosja, która buduje już relacje z Globalnym Południem. A przy okazji to wreszcie Rosja, z którą nie mamy żadnych zatargów. Żadnych wzajemnych pretensji i choćby potencjalnych konfliktów. Nasz spór z Rosją generowany jest nie przez żadną „polską rację stanu”, ale przez wysługiwanie się zachodnim imperialistom w dziele podbijania nowych terytoriów i grup ludności z czego dostajemy najwyżej parmezan do posypania czerstwego chleba. Z mącznika-młynarka upieczonego.

Wojna na Ukrainie nie miałaby miejsca, gdyby nie nasza idiotyczna polityka konfrontowania się z Rosją w imię realizowania przez Europę interesów Stanów Zjednoczonych. Najpierw wspieranie separatystów w Czeczenii, potem wejście do NATO, następnie Partnerstwo Wschodnie UE bez Rosji (tak, to nasze dzieło), w końcu wojna w Gruzji, Majdan i wreszcie ignorancja wobec Porozumień Mińskich. Niestety, jesteśmy po części winni. Po części, bo i tak byliśmy tu tylko narzędziem, ale jednak istotnym. I jak nie chcemy ponieść tego takiej ceny jak Ukraina to czas na refleksję. Coraz mniej go nam zostało.

Prawa ludzkości, a nie prawa człowieka

Będzie kij w mrowisko. Czas pożegnać się z „progresywizmem” i to na lata, jeżeli nie na pokolenia. Wiem, iż na tęczowych przekonaniach wychowała się cała generacja działaczy, ale albo to przepracują, albo staną się zbędni w procesie historycznym.

Zacznijmy jednak od tego, iż od kiedy Stany Zjednoczone wzięły sobie na towarzyszący sztandar flagę LGBT, to globalnie tylko ludziom nieheteroseksualnym zaszkodziły. Żeby to jednak dostrzec, trzeba wychylić głowę poza świat euroatlantycki. A to jest zaledwie siódma część globu. Jakieś 20 lat temu wydawało się, iż oto istnieje proces emancypacji ludzi o odmiennych preferencjach seksualnych i będzie on linearnie postępować. Opór łamać się będzie w każdym kolejnym społeczeństwie i tak dalej. Być może dlatego – kto wie – Amerykanie w pewnym momencie zdecydowali się stać forpocztą tych przemian i osiągać za ich pomocą wpływy na świecie.

Ale to właśnie powodowało coraz większy opór. Rosja, która 20 lat temu śpiewała piosenki słynnego zespołu Tatu, zaczęła akcentować „tradycyjne wartości”. Do tego sobie jeszcze wrócimy, ale to nie tylko Rosja, którą widzimy „przez okno” zachodniego świata, to także Azja i Afryka, wprowadzające coraz surowsze przepisy dotyczące choćby nie tyle ludzi, co określonych postaw i ich promocji. W Ameryce Południowej, stosunkowo najbardziej otwartej na sprzyjanie osobom LGBT, proces zaś zahamował. Można oczywiście wszystko zwalić na czarnosecinną, konserwatywną prawicę i tym samym postrzegać świat jako konstrukt idealistyczny, gdzie liczą się „racje”, ale za Leninem zaproponuje jednak materialistyczny koncept i „grę sił”.

Ruch LGBT, poprzez przyjęcie finansowania przez ośrodki imperialistyczne, sam stał się narzędziem imperializmu. Powstawały przecież rankingi państw wg tych prawideł. Warunkowano dostęp do funduszy np. na infrastrukturę poprzez przyjęcie takich czy innych rozwiązań. W skrócie: bogate państwa szantażowały i przekupywały te biedniejsze. Tak, to był moment w którym totalnie straciłem wyrozumiałość wobec tej agendy i zacząłem dostrzegać sensowność postulatów głoszonych – w naszej części świata – przez Rosjan.

Lewica w świecie euroatlantyckim zaszkodziła zaś samej sobie i dała paliwo do produkowania pokracznych teorii o „neomarksizmie” przez prawicowe ośrodki wpływu. Wzięła sobie na sztandary mniejszości seksualne i popadła w hiperindywidualizm, zupełnie odbiegając od holistycznych i materialistycznych podstaw tegoż marksizmu. Następnie zaś okazało się, iż przytuleni przez tę lewicę ludzie bardzo płynnie przechodzą do popierania neoliberałów, jeżeli tylko są silniejsi, bo mają większą szansę realizacji swoich postulatów. To nie o to chodzi, iż nieheteroseksualiści są jacyś źli, ale o to, iż ta kwestia w ogóle nie jest kwestią klasową, dlatego tak łatwo elektorat tęczowy ucieka do liberalnego centrum. Zresztą, w warunkach polskich choćby ludzie deklarujący się jako „lewicowi” bywają bardziej liberalni od elektoratu Donalda Tuska. Ogólnie rzecz biorąc: nie tylko więc globalnie mniejszości seksualne ucierpiały, ale ucierpiała też lewica bo przestała być potrzebna najpierw klasom pracującym, a potem tym, którzy mieli te klasy zastąpić. Dzisiaj zaś jest już na poziomie opowiadania, iż płeć to kwestia wyboru jednostki, a nie obiektywnej obserwacji, więc neguje w ogóle zdolności poznawcze człowieka i zostają jej „mężczyźni, którzy mogą rodzić dzieci”.

Czym więc z materialistycznego punktu widzenia są te rosyjskie „tradycyjne wartości” i jaką funkcję polityczną pełnią? A no funkcję odporu wobec imperializmu. Wobec agresji kulturowej. Może i subtelnej, może nie prowadzonej akurat tutaj bombami, ale jednak obecnej. To nie jest kwestia strasznego Putina, bo to przywódcy na całym świecie starają się – w swoim mniemaniu – chronić społeczeństwa przed zgubnym wpływem wartości liberalnych. No właśnie, to warte zauważenia, w Rosji z uwagi na dobre skojarzenia wobec marksizmu, nikt tego nie nazywa jakimś „neokomunizmem” jak robi to euroatlantycka prawica, ale dużo bliżej prawdy „wartościami neoliberalnymi”, podkreślając ich uniwersalistyczny, globalistyczny i ofensywny charakter.

Znowu apeluję do realizmu. o ile jakieś treści upowszechnia tak potężny, finansowany przez wielki kapitał, Netflix; o ile na parady równości wybierają się delegacje największych banków; o ile w mediach społecznościowych posiadanych przez kapitał cenzuruje się „homofobiczne” treści, to zadaniem marksisty jest przecież z zasady być krytycznym, czy choćby podejrzliwym wobec całej zawartości.

Rosyjskie „tradycyjne wartości” są przy tym niesamowicie inkluzywne. Z wielu przyczyn zresztą. Po pierwsze Rosja to imperium, wieloreligijne, wielonarodowe, ze spoiwem w postaci uznania władzy politycznej i języka rosyjskiego, chociaż niekoniecznie jako pierwszego. To wymusza pewną otwartość. Zresztą właśnie dlatego imperializm w Rosji zawsze inwestował w „biały słowiański nacjonalizm” mając świadomość jego potencjału na rozsadzenie Federacji Rosyjskiej od środka.

Po drugie, deklaracja „tradycyjnych wartości” pada w bardzo konkretnym momencie historycznym i jest apelem do całego świata. Odbiorcami tego apelu w świecie euroatlantyckim są z naturalnych przyczyn konserwatyści, jako naturalny dysponent oporu wobec wartości neoliberalnych (na lewicy to dopiero raczkuje w postaci TERFów i suwerenistycznych prób w wydaniu BSW Sahry Wagenknecht czy czeskiej koalicji Stacilo!), ale poza zdominowaną przez Anglosasów mniejszością, do tego apelu odnoszą się pozytywnie adekwatnie wszyscy potencjalni beneficjenci wielobiegunowości. Chińscy komuniści, latynoamerykańscy boliwarianie, ale i tureccy neoosmanie czy rządzący Indiami hinduscy nacjonaliści. Bo Rosjanie w ogóle nie precyzują tej „tradycji”. Mówią raczej o uchronieniu się przed eksportem tych zachodnich, a nie o tym o której godzinie i jaki napitek mają pić Chińczyk bądź Kolumbijczyk.

Agresja kulturowa to przez cały czas agresja, a internacjonalizm to idea przyjaźni między narodami, a nie niszczenie tego, co ich specyfikę określa i choćby je od siebie separuje. Tu bowiem nie chodzi tylko o kwestie seksualności, a o prawo do rozwoju danej kultury. Kiedyś alterglobaliści posługiwali się pojęciem „makdonaldyzacji” rozumiejąc zagrożenie z niej wynikające, a dzisiaj fiksują się na płci czy orientacji seksualnej.

Mówimy więc o kulturowej odsłonie oporu wobec imperializmu. I możemy się na to zżymać, możemy czuć sobie pogardę i pisać o tym sami do siebie, aż niepostrzeżenie odnajdziemy się w roli zaplecza imperialistycznego globalizmu, a możemy też przyłączyć się do tego zjednoczonego frontu i powiedzieć „tak, nie będziemy Wam mówić jak macie rozwijać własną kulturę i które obyczaje są dobre, a które złe”.

Władimir Putin stał się w tej materii wyrazicielem pewnej demonstracji suwerenizmu. Miał do tego najlepsze podstawy jako Rosjanin. Było to zresztą w wielu miejscach na świecie wyczekiwane. Siła oddziaływania Rosji jest dziś mniejsza niż w czasach ZSRR, ale to jednak przez cały czas bardzo mocna kultura i ma najlepsze podstawy by mówić do innych „twórzcie swoje” zamiast „naśladujcie cudze”.

Idź do oryginalnego materiału