Spisek Sorosa

3 miesięcy temu

Pod jedną z niedawnych notek objawił się wyznawca wiary w spisek Sorosa. Niestety nie był w stanie poważnie na ten temat dyskutować, więc wyleciał.

Z jednej strony wiem, iż tego typu ludzie zawsze tak mają – jak ktoś umie myśleć logicznie, to nie wierzy w takie spiski. Z drugiej… tak bym chciał poczytać taką teorię, ale solidnie uargumentowaną!

Lubię dobre teorie spiskowe z popkultury, bo po prostu lepiej się ogląda „Z Archiwum X” niż jakiegoś szarlatana na Jutubie. Potraktujmy to więc jako ćwiczenie literackie – może ktoś wymyśli jakieś sensowne uzasadnienie teorii o potężnym Sorosu.

Na ile dobrze rozumiem jej zwolenników, wygląda ona mniej więcej tak. George Soros ze względu na swoje ogromne fundusze, dyktuje wyniki wyborów, mówi mediom co mają pisać, a także zmusza naukowców do akceptowania fałszywych teorii, na przykład o antropogenicznym globalnym ociepleniu, dobrodziejstwie szczepionek albo iż to nie jest takie proste z tymi dwiema płciami.

Zatem wszyscy kłamią, ale jeden Joe Rogen, Alex Jones albo Łukasz Warzecha bezkompromisowo mówi jak jest. Czy coś przekręciłem?

Nie wierzę w ten spisek ze strasznie banalnego powodu. Jako trochę dziennikarz, a trochę nauczyciel musiałbym się jakoś zetknąć z jego przejawami.

W obu tych swoich wcieleniach przecież prezentuję stanowisko bazujące na naukowym konsensusie. Ba, robię to także jako bloger albo fejsbukonauta. Generalnie zawsze jestem gotowy do wyjaśniania co adekwatnie nauka mówi o płci, o ile rozmowa przebiega merytorycznie i kulturalnie.

Czy tylko ja jeden nie dostaję za to przelewów od Sorosa? A może je dostaję i ukrywam swoje bogactwo?

Szanująca się teoria spiskowa powinna oczywiście uwzględnić taką wersję. No dobrze, załóżmy iż jestem w rzeczywistości bardzo bogaty.

Ale wtedy przecież nie pracowałbym w szkole – jakąś bym kupił albo założył. Nie jeździłbym Subaru, tylko czymś z górnej półki – co najmniej Audi.

Jeśli zaś prawdziwy jest ten pierwszy wariant, iż jestem jak ten chłopak w memie „you guys are getting paid?”. Jestem jedynym frajerem, który to wszystko głosi za darmo. Reszta robi to po to, żeby dostać grant albo posadę w „Wyborczej”.

Upraszczając, połowa mojego bąbelka to dziennikarze, połowa to ludzie nauki. WIEM ile płaci Oko, Krypol albo Newsweek. WIEM ile zarabia profesor i ile może „wziąć z grantu”. To są przecież typowe tematy rozmów towarzyskich.

Czasami to są pieniądze trochę większe od pensji nauczyciela, czasem mniejsze, ale ogólnie krąży to plus minus wokół przeciętnego wynagrodzenia. Ani do mediów, ani do nauki po prostu nie idzie się dla pieniędzy.

I znowu, gdyby było inaczej, jakoś byśmy to obserwowali. Ferrari fizyka kłamiącego o globalnym ociepleniu mijałoby się na ulicy Pasteura z Lamborghini biologa kłamiącego, iż szepionki mRNA są bezpieczne.

Oczywiście, nie ma takiego zjawiska – i chyba musi to widzieć choćby ten, kto wierzy spisek Sorosa. Musi też widzieć odwrotne zjawisko: iż właśnie ci niepokorni, niezależni, niepoprawni tłuką naprawdę gruby szmalec.

Jeśli coś tu się opłaca, to właśnie zaprzeczanie nauce. To właśnie powtarzając „nie ma żadnego ocieplenia, a poza tym nie spowodował go człowiek”, można się dorobić Ferrari.

Jak, u licha, wyznawcy sorosowej teorii spiskowej to sobie tłumaczą? jeżeli nie pieniędzmi, to czym Soros motywuje: zabijając nieposłusznych? Ale to też byśmy przecież obserwowali? Gdzie te prześladowania jutuberów odważnie i bezkompromisowo twierdzących, iż „są tylko dwie płcie”?

Jednym z wyjaśnień może być to, iż wielu (a może większość?) ludzi ma bąbelki towarzysko-rodzinne odwrotne do mojego. Nie znają ani jednego dziennikarza ani naukowca, więc mogą uwierzyć, iż ci ludzie się sprzedali Sorosowi za granty.

Kolega Fieloryb niedawno w komciach wyraził przekonanie, iż zdobywanie wykształcenia wiąże się ze wzrostem wynagrodzenia. W moim bąbelku takie słowa to śmiech na sali.

Dla nauczyciela to typowe, iż robi jakiś kurs dla własnej satysfakcji – bo albo w ogóle nie wpłynie to na zarobki, albo w najlepszym wypadku będzie to symboliczny dodatek rzędu stówy. W świecie akademii często zdarza się paradoksalna sytuacja, w której formalny awans oznacza finansową degradację (np. w scenariuszu: zyskał dyplom, stracił stypendium).

Większość z nas ma świadomość, iż moglibyśmy zarobić więcej, robiąc co innego. Ja na przykład powinienem pisać biografie sportowców, a nie naukowców i pisarzy. Każdy nauczyciel może więcej zarobić na korepetycjach niż w szkole – itd.

Kolejność jest więc odwrotna. NAJPIERW komuś światopoglądowo odpowiadają ideały społeczeństwa otwartego i/lub naukowego poznawania świata, więc ląduje w mediach sympatyzujących z Sorosem.

Albo: interesuje go biologia płci. Chce zrozumieć, jak przebiega zmiana płci wśród kręgowców, więc dostaje grant na badanie na rybach.

To nie ten grant go motywuje, motywuje go ciekawość. Grant oznacza na przykład wynagrodzenie w wyskości 1800 PLN miesięcznie brutto (nie wymyśliłem tej sumy). Więcej można zarobić kłamiąc na jutubie, iż zmiana płci nie występuje w przyrodzie.

W moim bąbelku to wszystko oczywiste oczywistości, przepraszam więc tych, którzy się wynudzili przy lekturze. Ale czytają mnie chyba także ludzie spoza mediów i oświaty…?

Idź do oryginalnego materiału