„Tak fajnie, iż szkoda by umierać”. Pytam nowych emerytów o ich „drugie życie”

news.5v.pl 1 tydzień temu
  • Szukając „świeżych emerytów”, trafiłem na tych bardzo zadowolonych z „drugiego życia”. Ale Piotr, emerytowany dyrektor podstawówki z Łodzi, wymienia też jedną wadę. – Praca w szkole podstawowej dawała codzienny kontakt z dziećmi, zamieniającymi się w młodzież. Ten kontakt pozwalał mi się nie starzeć. Albo starzeć się wolniej – słyszę
  • Wystarczy wyjechać z wielkiego miasta i problemy emerytów stają się bardziej przyziemne. „My z Kazimierzem dostajemy po 1,6 tys. zł na rękę” – opowiadała o sobie i mężu zagadnięta przeze mnie seniorka z Orzeżyna, czyli rodzinnej wsi Michała Kołodziejczaka. Dodając: „mieszkamy w dwójkę, jakoś dajemy sobie radę za te wspólne pieniądze. Ale jeżeli jedno z nas odejdzie, drugie będzie miało ciężko”
  • Wchodzenie w „drugie życie” fascynuje naukowców. – Teraz przyglądamy się osobom, którym do osiągnięcia wieku emerytalnego zostało nie więcej niż 10 lat – opowiada prof. Piotr Szukalski z Instytuty Pracy i Spraw Społecznych
  • – Gdy opowiadałem o założeniach naszych badań znajomemu agentowi nieruchomości, potwierdził on, iż często już obecni 50-latkowie, a choćby 40-latkowie, jeżeli szukają nowego domu, to raczej parterowego, żeby za te kilka dekad nie męczyć się na schodach
  • Więcej takich informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu

Obecnie około 400 tys. Polek i Polaków przechodzi co roku na emeryturę. Niedługo lipiec – miesiąc, w którym najkorzystniej rozpocząć pobieranie tego świadczenia (z uwagi na czerwcową waloryzację w ZUS tzw. kapitału emerytalnego, zgromadzonego przez seniora). Dlatego przyjrzałem się, jak w „nowym życiu” radzą sobie ci, którzy stali się emerytami dopiero w ostatnich latach – a choćby miesiącach. Rozmawiałem ze „stypendystami ZUS”, jak lubi nazywać się jeden z moich starszych znajomych, cieszącymi się z emerytur wyższych niż przeciętna w Polsce, czyli aktualnie 3479 zł brutto. Ale mam świadomość, iż wielu emerytów, szczególnie na wsiach, o takich kwotach może tylko pomarzyć.

Piotr oglądał mieszkanie w Egipcie. Ale ukochana wnuczka jest w Polsce

– Dla nauczyciela na emeryturze najlepsze jest to, iż wreszcie można wyjechać jako turysta poza szczytem sezonu – stwierdza 72-letni Piotr, do początku jesieni 2023 r. dyrektor szkoły podstawowej w Łodzi.

– Byłem nim przez 25 lat. A jeszcze wcześniej uczyłem fizyki oraz techniki, z której przekwalifikowałem się na informatyka. I nie miałem wyboru: zawsze musiałem odpoczywać w „szczytach cenowych”. Bo zgodnie z przepisami nauczyciel bierze wolne tylko w szkolne wakacje oraz w ferie. Ale teraz koniec z tym przepłacaniem. Właśnie wróciłem z Hurghady w Egipcie – mówi Piotr.

Łodzianin podczas wiosennej podróży dowiedział się o rosnącej polskiej „kolonii emerytów” w nadmorskich kurortach Egiptu.

– choćby sam miałem okazję oglądać tam bardzo ładne mieszkanie – wspomina były dyrektor. Wylicza, iż koszt jego nabycia to równowartość około 200 tys. zł. Zatem typowy wielkomiejski emeryt z Polski – choćby bez oszczędności – mógłby sprzedać swoje lokum na blokowisku i osiedlić się w Egipcie.

– Do tego mają tam benzynę po jakieś 2 zł za litr. I tani prąd: dowiedziałem się, iż miesięczny koszt działania klimatyzacji w 120-metrowym domu to jakieś 40 dolarów. Czyli, przynajmniej z przyzwoitą polską emeryturą, w Egipcie wcale nie umiera się latem z gorąca. A ja pracowałem na swoje świadczenie z ZUS dość długo: moja emerytura jest dobra i to przez duże „d” – uśmiecha się Piotr.

Jednak były dyrektor nie wyprowadza się z Łodzi do Egiptu. – Nie wiem wystarczająco dużo o tym, jak wygląda egipska ochrona zdrowia – tłumaczy 72-latek.

Poza tym, choć Piotr mieszka w Łodzi już sam, to w Polsce ma swoje „największe szczęścia”: córkę oraz 8-letnią wnuczkę, wychowywaną przez jej rodziców w Warszawie, którą łodzianin często odwiedza.

– A niedawno byłem z wnuczką na nartach, bo wciąż na nich jeżdżę. Niestety, ostatnio „odpuściłem” pływanie, ale na basen jeszcze wrócę – zapowiada Piotr.

Czy łodzianin dostrzega jakieś wady emerytury?

– Praca w szkole podstawowej dawała codzienny kontakt z dziećmi, zamieniającymi się w młodzież. Ten kontakt pozwalał mi się nie starzeć. Albo starzeć się wolniej. choćby jeżeli jako dyrektor musiałem ingerować w trudne sprawy: jak uczniowskie bójki albo choćby problemy związane z rodzinami, w których się piło – kończy Piotr.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Krzysztof zapracował na zawał. „Teraz zdarzają się tylko jakieś katary”

„Stypendysta ZUS” – taki opis w pole „praca” wpisał w swoim profilu na Facebooku 68-letni Krzysztof, przed emeryturą dziennikarz lokalnej redakcji w Łodzi.

– Cieszę się nią od trzech lat, czyli stałem się emerytem, gdy tylko zyskałem do tego uprawnienia – słyszę od drugiego z moich rozmówców. Skąd taka decyzja?

– Dziennikarska praca, zwłaszcza „na mieście”, to stres i duża odpowiedzialność za słowo – tłumaczy Krzysztof, który niedługo przed odejściem na „stypendium z ZUS” dopracował się zawału serca. w tej chwili na zdrowie nie narzeka.

– Brak obowiązków zawodowych to ogromna ulga dla psychiki. A dobra psychika to lek dla całego organizmu. Teraz zdarzają się tylko jakieś katary – mówi były dziennikarz. Dodaje, iż na emeryturze zupełnie rozstał się z nikotyną, a na lampkę wina pozwala sobie „raz na pół roku”.

– Mam teraz najpiękniejszy czas w życiu. Zero stresu, jeżeli tylko człowiek omija „njusy” z polityki. Jest tak fajnie, iż szkoda by umierać. Nie zamierzam przyśpieszać tego używkami – śmieje się Krzysztof. – Właśnie wróciliśmy z żoną z Malagi. Sami wykupiliśmy tanie loty z łódzkiego lotniska, sami zarezerwowaliśmy hotelik w Hiszpanii i wypożyczyliśmy tam auto, aby mieć wolność w zwiedzaniu, bo nie jestem przekonany do transportu publicznego.

Krzysztof i jego małżonka ostatnie Boże Narodzenie spędzili w Rzymie, jeszcze poprzednie – w Barcelonie. Dwójka ich dorosłych dzieci to akceptuje, a były dziennikarz nie ma wnuków: zatem nie ma przed kim udawać Świętego Mikołaja.

Na dość częste podróże, bez żadnego „dorabiania” na emeryturze, pozwala Krzysztofowi jej „ponadprzeciętna” – jak to określa były dziennikarz – wysokość.

– Pracowałem w zawodzie 40 lat. Przez większość tego czasu dziennikarze zarabiali zwykle znacznie powyżej średniej krajowej, to niestety zaczęło się zmieniać pod koniec mojej aktywności zawodowej. Ale te dobre czasy zdążyły mi wypracować w ZUS wysoki tzw. kapitał emerytalny – sumuje Krzysztof.

Emeryt burmistrzem

Na emeryturze można także w pełni zaangażować się w politykę: przynajmniej w tę lokalną, jeżeli ma się jeszcze dużo sił. To przykład st. bryg. Dariusza Guzka, który właśnie – jako kandydat lokalnego komitetu – został burmistrzem elektem Brzezin (choć być może w tym podłódzkim miasteczku dojdzie do wyjątkowej sytuacji – „trzeciej tury” wyborów samorządowych).

Dwa miesiące przed triumfem w głosowaniu st. bryg. Guzek odszedł ze stanowiska powiatowego komendanta straży pożarnej, rozpoczynając emeryturę w wieku 55 lat. Miał do tego prawo jako „mundurowy” (po co najmniej ćwierćwieczu strażackiej służby — zaś st. bryg. Guzek wypracował o dekadę więcej).

– Mój zawód nauczył mnie odpowiedzialności, empatii i poszanowania drugiego człowieka. Myślę, iż zdobyta wiedza i dotychczasowe doświadczenie pozwolą mi sprawdzić się w nowej roli – mówi o kandydowaniu na burmistrza dotychczasowy strażak (zaznaczając, iż zdobył już samorządowe doświadczenie jako radny miejski Brzezin).

A jak radzą sobie inni strażacy?

– Większość moich kolegów emerytów pozostaje dalej czynna zawodowo. Niektórzy z nich znajdują zatrudnienie jako inspektorzy do spraw pożarowych i BHP. Lub działają w samorządach: na stanowiskach związanych z zarządzaniem kryzysowym. Inni są wykładowcami na uczelniach, ale większość prowadzi własną działalność gospodarczą. Są też tacy, którzy przestają być aktywni zawodowo i oddają się swoim pasjom – opowiada st. bryg. Guzek.

„Nowi Biedni Emeryci”

Zadowolenie Piotra i Krzysztofa – czy wyborczy triumf emerytowanego komendanta – to oczywiście jedna strona medalu. Gdy przed miesiącem odwiedziłem Orzeżyn, rodzinną wieś Michała Kołodziejczaka w województwie łódzkim (aby wypytać jej mieszkańców o ocenę trzech miesięcy słynnego sąsiada w rządzie), rozmawiałem tam głównie z rolniczymi emerytami.

„My z Kazimierzem dostajemy po 1,6 tys. zł na rękę” – opowiadała o sobie i mężu zagadnięta przeze mnie seniorka z Orzeżyna. Dodając: „mieszkamy w dwójkę, jakoś dajemy sobie radę za te wspólne pieniądze. Ale jeżeli jedno z nas odejdzie, drugie będzie miało ciężko”.

Jednak – szczególnie na wsiach – bywa jeszcze gorzej. Pod koniec zeszłego roku Instytut Pracy i Spraw Społecznych (IPiSS) przedstawił wyniki projektu badawczego „Nowi Biedni Emeryci”. To określenie (skrótowo: NBE) odnosi się do osób, które osiągnęły wiek emerytalny (60 lat w przypadku kobiet, 65 – w przypadku mężczyzn) – jednak bez stażu pracy (odpowiednio: 20 i 25 lat), gwarantującego im tzw. emeryturę minimalną (według przepisów obowiązujących od 1999 r.). To „minimum” wynosi w tej chwili 1780,96 zł brutto – czyli około 1620 zł „na rękę”. Ale zamiast „minimum” NBE odbierają „emerytury groszowe”, zwykle po kilkadziesiąt-kilkaset zł miesięcznie.

Skrajny przykład NBE to 65-latek z Wrocławia, który przechodząc na emeryturę w tym wieku – z oficjalnie „zaliczonym” jedynie miesiącem prowadzenia działalności gospodarczej – otrzymuje 2 grosze świadczenia.

W Polsce żyje w tej chwili prawie 400 tys. NBE: na ponad 9 mln emerytów (oraz rencistów łącznie). Powiaty o „ekstremalnym poziomie” NBE – jak nazwali te miejsca naukowcy z IPiSS – wśród wszystkich seniorów otrzymujących świadczenia z ZUS to między innymi: suwalski (18,8 proc.) oraz ostrołęcki (18,4 proc.). W miastach wojewódzkich wskaźnik NBE to zaledwie 2-4 proc.

Skąd się biorą NBE? Aż cztery piąte z nich to kobiety. Zwykle poświeciły się one wychowaniu dzieci, często w ich większej liczbie. Albo opiece nad niepełnosprawnymi członkami swoich rodzin. Z kolei mężczyźni z grupy NBE długo pracowali „na czarno” – albo za granicą – i nie zadbali o dokumentację zawodowego stażu. Często NBE są uzależnieni od dochodów małżonka, który emerytalne „minimum” uzyskał. A jeżeli takiego oparcia brakuje, bywa, iż NBE kończą jako podopieczni opieki społecznej.

„Żeby za te kilka dekad nie męczyć się na schodach”

– Oczywiście NBE to skrajny wycinek sytuacji polskich emerytów – stwierdza prof. Piotr Szukalski, socjolog i demograf, który obecnie, w gronie naukowców IPiSS, zaczyna nowy projekt badawczy: „Polacy w wieku przedemerytalnym o swojej przyszłości”.

– Teraz przyglądamy się osobom, którym do osiągnięcia wieku emerytalnego zostało nie więcej niż 10 lat – mówi prof. Szukalski. – Próbujemy dowiedzieć się, w jaki sposób przygotowują się one do swojej starości. Czy od razu skorzystają z nabytego uprawnienia, czy gromadzą jakieś oszczędności na pierwsze lata emerytury i czy zaczynają już dokonywać odpowiednich zmian odnośnie miejsca zamieszkania? Gdy opowiadałem o założeniach naszych badań znajomemu agentowi nieruchomości, potwierdził on, iż często już obecni 50-latkowie, a choćby 40-latkowie, jeżeli szukają nowego domu, to raczej parterowego, żeby za te kilka dekad nie męczyć się na schodach.

Idź do oryginalnego materiału