Zgodnie z zapowiedziami przedwyborczymi obecnej koalicji rządzącej, odbite i odnowione TVP Info prezentuje wreszcie pluralizm. Co prawda rozciąga się on od lewego skrzydła liberalizmu, przez centroliberalizm, aż do prawego skrzydła liberalizmu, ale przecież nikt nie obiecywał pełnego przeglądu idei. Widać to szczególnie w materiałach i dyskusjach ekonomicznych, w których pojawiają się osoby tak podobne, iż gdyby nie różniły się barwą głosu, można byłoby pomyśleć, iż to jakiś monolog wewnętrzny.
Eksperci jednomyślni
Mistrzem tego typu dyskusji jest Wojciech Szeląg, który jest twarzą debaty ekonomicznej w uzdrowionej TVP Info. Z okazji stu dni rządu Szeląg zaprosił do studia przedstawiciela liberalizmu akademicko-ngosowego dra Sławomira Dudka (do niedawna prezes FOR) i reprezentantkę liberalizmu wielkobiznesowego, Grażynę Piotrowską-Oliwę (prezeska PGNiG w czasach rządów PO-PSL).
Wliczając samego Szeląga (liberalizm medialny – członek rady nadzorczej PAP w czasach PO-PSL) mieliśmy więc trzy różne twarze dokładnie tej samej opcji ideowo-politycznej, które dyskutować miały nad oceną polityki gospodarczej rządu w pierwszych trzech miesiącach z kawałkiem. Żeby było trudniej, wszyscy troje choćby nie ukrywają, iż najbliżej jest im do Koalicji Obywatelskiej – gdyby się parali polityką, niewątpliwie by do niej należeli.
Obiektywne ocenianie rządu w towarzystwie jego miłośników nie jest łatwym zadaniem, więc można było przypuszczać, iż to nie wypali. Problemy rozpoczęły się już na samym początku, gdy głos zabrała Piotrowska-Oliwa i przedstawiła rządowi tak pełną miłości laurkę, iż gdybym sam kiedyś taką dostał, to bym poczuł się nieswojo. Była prezeska PGNiG zapytana przez Szeląga, za co można rząd pochwalić, a za co zganić, skupiła się tylko na tym pierwszym.
Zresztą choćby Szeląg poczuł się nieco zmieszany. „Czy państwo się umówili, iż pani będzie dobrym porucznikiem, a pan doktor złym? Bo ja chciałbym, żebyście obydwoje pochwalili i zganili. Panie doktorze, pana kolej” – stwierdził dziennikarz. „No tutaj pani prezes ukradła trochę pozytywy dla mnie” – odpowiedział nieco zawiedziony dr Dudek.
Niedouczeni Polacy patrzą na liberalizm
To jest choćby całkiem urocze, iż Szeląg zaprasza takich samych gości, a następnie udaje zdziwienie, iż mówią prawie to samo. Zresztą zwykle sam ich do tego namawia. Według użytkowniczki platformy X Lil Aphasii, w święto pracy Szeląg rozmawiał z przedstawicielem pracodawców oraz z przedstawicielką pracodawców, pytając ich między innymi, dlaczego pracownicy nie są już tak oddani firmom jak kiedyś.
Szeląg w ogóle jest mistrzem pytań z tezą. Do dyskusji o euro zaprosił jednego umiarkowanego sceptyka wspólnej waluty, czyli Ignacego Morawskiego, oraz troje zwolenników, w tym słynną wśród użytkowników platformy X Alicję Defratykę, która chciałaby zostać klonem Izabeli Leszczyny, tylko iż choćby rządząca KO nie chce dać jej roboty. Z Szelągiem było więc czworo na jednego. Pytania Szeląga wyglądały mniej więcej tak:
„Pani Alicjo, ja zapytam inaczej. Pani dysponuje całym pakietem liczb [XD – przyp. PW], a Polacy nie są, delikatnie mówiąc, znani z nadmiernej edukacji ekonomicznej. W związku z tym podejrzewam, iż nie tylko czynniki ekonomiczne biorą górę, jeżeli chodzi o ich refleksje na temat euro. Co Polaków motywuje do takiego, a nie innego stanowiska?” – zapytał Szeląg.
Inaczej mówiąc, prowadzący debatę o euro w swoim pytaniu postawił tezę, iż sceptyczni wobec euro Polacy są zwyczajnie niewyedukowani. Rozpędzona wystawioną piłeczką Defratyka zaczęła opowiadać o braku kampanii edukacyjnych (które niektórym faktycznie by się przydały…), konieczności odkłamania tematu oraz szerzeniu strachu przez sceptyków wspólnej waluty. Szeląg gwałtownie dopytał, czy faktycznie się boimy euro, na co Marek Zuber błyskawicznie dopowiedział „tak pani Alicjo, boimy się, Polacy boją się euro”, więc znów wszedł Szeląg z frazą „czyli ci, którzy są zwolennikami boją się zachwalać euro”. Wyglądałoby to jak pięknie ustawione przedstawienie, gdyby przypatrujący się temu z lekkim zażenowaniem Morawski nie rzucił w tle cichym głosem „no i mają rację, iż się boją”.
Problem w tym, iż brak edukacji ekonomicznej Polaków i Polek to czysty mit, szerzony przez Defratykę oraz innych liberalnych ekonomistów, którzy są źli na rodaków, iż nie podzielają ich poglądów ekonomicznych. Sama Defratyka wielokrotnie próbowała dowodzić, iż Polacy choćby nie wiedzą, skąd się biorą podatki.
„Generalnie z różnych badań i porównań międzynarodowych wynika, iż stan edukacji ekonomicznej i finansowej Polaków nie jest gorszy niż średnia w krajach rozwiniętych. Poglądów ekonomicznych Polaków, iż czegoś chcą lub nie chcą, nie możemy zrzucać na to, iż wiedzą mniej niż obywatele państw rozwiniętych. Polacy nie chcą euro nie dlatego, iż są straszeni przez polityków nieprawdziwymi argumentami, ale dlatego, iż obserwowali to, co się działo w strefie euro w ostatnich 15 latach. Strefa euro przeszła przez wielki kryzys finansowy, w ramach tego kryzysu część państw Europy Południowej straciła zupełnie możliwości rozwojowe. Wiele z nich wciąż jest w stagnacji, dopiero dziś się zaczynają wydobywać z tego dołka” – stwierdził Morawski, gdy wreszcie dostał głos.
Oglądanie tego, jak spokojny niczym budda Morawski po kolei rozbija argumenty pozostałej czwórki byłoby czystą przyjemnością, gdyby ten cyrk nie miał miejsca w polskiej telewizji publicznej. Tak siermiężna socjotechnika nie jest odległa od tego, co działo się w czasach PiS. Wmawianie ludziom, iż są głupi, bo mają nieodpowiednie poglądy, byłoby dopuszczalne, gdyby nie było robione za pieniądze tych właśnie ludzi.
Ekonomiczne foliarstwo pod sztandarem Nowoczesnej
Programy Szeląga mają jednak sporą konkurencję. Niedawno pojawił się program „Portfel Kowalskiego”, który już z nazwy sugeruje kierunek ideowy – przecież „pozostawienie pieniędzy w portfelach Polaków” to klasyczna fraza liberałów nawołujących do obniżenia podatków. Prowadzący program Marcin Kowalski w polskiej debacie ekonomicznej jest znany z dokładnie niczego, ale po odejściu z TVP w 2016 roku był szefem komunikacji Nowoczesnej, czyli zapomnianej już partii nieocenionego Ryszarda Petru. I to chyba wystarczy, żeby zorientować się, jaki to rodzaj eksperta.
Kowalski zrobił dopiero kilka programów, ale już znajdziemy wśród nich prawdziwe klasyki. Trwający niemal pół godziny materiał o płacy minimalnej jest tak nieobiektywny, iż należałoby go opatrzyć znaczkiem „lokowanie liberalizmu”.
Wszyscy eksperci wypowiadający się z w tej sprawie wskazywali wyłącznie problemy związane z płacą minimalną, co zajęło zdecydowaną większość programu. Argumenty za pensją minimalną przedstawili tylko złapani naprędce przechodnie warszawskich ulic, w tym jakiś zdyszany rowerzysta w kasku, który i tak rzucił bardzo sensownym „firmy coraz więcej zarabiają, a płace nie rosną porównywalnie”. Do tego na moment pojawił się też powszechnie nielubiany szef Solidarności Piotr Duda i to wszystko.
Cała reszta programu była poświęcona dowodzeniu, iż rosnąca płaca minimalna to problem. Może powodować wzrost bezrobocia, zmniejsza polską konkurencyjność, przyczynia się do inflacji i powoduje kłopoty finansowe polskich firm.
Problem w tym, iż nie przedstawiano żadnych dowodów na te teorie. Pomimo gwałtownie rosnącej pensji minimalnej w Polsce mamy drugie najniższe bezrobocie w UE. Zresztą zmarły niedawno noblista David Card obalił tezę, iż z powodu jej wzrostu rośnie bezrobocie – może być wręcz przeciwnie.
Polska konkurencyjność nie zależy od pensji minimalnej, bo inwestorzy zagraniczni oferują wyższe płace, a przyciągają ich tutaj niskie ceny zapewniane przez słabego złotego. Natomiast kłopoty polskich firm dobrze podsumował zdyszany rowerzysta w kasku, który przypomniał o rosnących zarobkach przedsiębiorstw – w ostatnim czasie notowały rekordowe marże.
Kowalski został również bohaterem portalu X, gdy w kolejnym programie rozdzielił dług publiczny pomiędzy obywateli Polski i wyszło mu, iż wisimy 50 tys. zł na głowę.
Dzielenie długu publicznego per capita to przykład czystego ekonomicznego foliarstwa, z którym choćby ciężko dyskutować. Należałoby raczej zacząć rozmawiać, dlaczego takie treści pojawiają się w polskiej telewizji publicznej – mogłyby raczej trafić gdzieś na obrzeża You Tube, na przykład do słynnej NTV. Dlaczego były szef komunikacji liberalnej partii, która choćby nie potrafiła dobrze rozliczyć swoich wydatków, edukuje z ekonomii Polki i Polaków? Nie było kogoś, kto się choć trochę zna?
Ale o czym my w ogóle mówimy, skoro w TVP Info jednym z najczęściej zapraszanych gości jest Ryszard Petru, czyli autor projektu ustawy zmniejszającego składkę zdrowotną – i założyciel partii, będącej eks-pracodawczynią Kowalskiego.
Według Petru reforma drastycznie obniżająca składkę dokładnie wszystkim zatrudnionym miała zmniejszyć wpływy tylko o 15 mld zł, co już na oko było kompletnie idiotyczne. Według Ministerstwa Finansów pomysł Petru będzie kosztował jednak 69 mld zł, a więc ekspert machnął się prawie pięciokrotnie. Mimo to jest stałym bywalcem TVP Info, gdzie pytają go między innymi o to, jak naprawić gospodarkę i dlaczego 4-dniowy tydzień pracy jest zły.
Neoliberalizm bez akcyzy
Niezwykły pluralizm TVP Info prezentuje również w temacie oceny działalności szefa NBP Adama Glapińskiego. Najpierw zaproszono Leszka Balcerowicza, który uznał, iż postawienie Glapińskiego przed Trybunałem Stanu jest słuszne, a następnie Ludwika Koteckiego, który dla równowagi uznał, iż postawienie Glapińskiego przed Trybunałem Stanu jest słuszne.
Oczywiście wisienką na torcie w tym koszmarnym liberalnym teatrzyku jest Elżbieta Liberda, królowa flipu na udziałach, czyli sprytnego przejmowania mieszkań za bezcen poprzez wykupywanie części własności. W TVP Liberda edukowała ekonomicznie Polki i Polaków na temat tego, jak robić flipy, oczyszczać nieruchomości ze współudziałowców i radzić sobie z lokatorami niepłacącymi czynszu. Wiadomo, każdemu taka wiedza się przyda.
Tak nieobiektywnej debaty ekonomicznej jak w dzisiejszej TVP Info nie ma choćby w TVN24. Liberałowie z Wiertniczej już się ucywilizowali i zorientowali, iż mamy rok 2024, a nie 2004. Tyle dobrego, iż przy okazji przejmowania TVP Info nowi zarządcy tak tę stację zepsuli, iż mało kto w ogóle ją jeszcze ogląda. Takie programy powinny być bowiem dostępne od 18 roku życia i obłożone srogą akcyzą. Piwo na stacjach benzynowych i 24-godzinne monopolowe to na tle tej trucizny niewinne igraszki.