Za potrzebą

18 godzin temu

Zamknięte ulice już od placu Konstytucji (tej z 1952 roku, jakby kto nie pamiętał). Samochód zostawiłem pod kinem Luna i idę z buta do Ronda Dmowskiego, gdzie ma ruszyć Marsz Niepodległości. Razem ze mną idą ludzie z flagami, opaskami z przegranego Powstania Warszawskiego, kotylionami, znaczkami ze znakiem Polski Walczącej, biało czerwonymi paskami na kapach, czapeczkami z napisem Polska i, jakżeby inaczej, szalikami w barwach narodowych i nazwą naszej ojczyzny.

Ludzie w większości młodzi lub w średnim wieku. Starszych nie jest wielu, choć i ich można znaleźć bez problemu. Sa za to stoiska z patriotycznymi gadżetami.

– Co dla pana? – pyta błyskawicznie reagujący na moje zatrzymanie się koło straganu – Czapeczka, szalik, przypinka, kotylion? – strzela słowami jak z karabinu

Odmawiam i nie kupuję nic. Za godzinę będę tego żałował.

Już słychać rondo. Na razie dobiegają tylko oderwane słowa: „ojczyzna”, „Polska”, „marsz”, „flagi”, „biało czerwona”, czasem jakieś śpiewy. Zanim dotarłem, tło dźwiękowe zmieniło się na monotonnie recytowane modlitw. Długie. Tłum słuchał, choć słów nie powtarzał. Dzięki legitymacji dziennikarskiej udało mi się nieco wcześniej sforsować szczelne barierki i takież kordony policji z ochroniarzami.

Gdy już docieram do środka zgromadzonych, wątek religijny się kończy, zaczynają przemówienia, przeplatane muzyką, polskim rapem. Przeglądam trzymane transparenty, bo z nich zawsze można się czegoś dowiedzieć o nastrojach przynajmniej części manifestantów. Obóz Narodowo-Radykalny trzyma baner „Bij kacapa, w każdej postaci, bo to jest twój największy wróg”, zaś Autonomiczni Nacjonaliści zamaskowani po same uszy, skromnie się reklamują „Europa Młodość Rewolucja” z podpisem White Boys Gdańsk i jeszcze jakiś, napisany gotykiem.

Wątki rosyjskie, żeby być sprawiedliwym, nie były nadmiernie eksponowane. Jeszcze tylko jakaś garść fotografii polityków PRL-u w towarzystwie portretu Putina i oskarżeniem o zdradę i to w zasadzie wszystko. Dziś na tapecie jest patriotyzm.

Morze flag. Wszędzie biało-czerwono. „Białoczerwone, to barwy niezwyciężone!” intonuje raz na jakiś czas platforma prowadzącego samochodu. Poza tym „Tu jest Polska!”, tradycyjne „Cześć i chwała bohaterom!”. Rzadko intonowano „Precz z komuną” oraz „Raz sierpem, raz młotem czerwona hołotę!”, ale były. Może to i dla rozgrzewki, bo stoimy i czekamy, aż się wszyscy ważniejsi zbiorą i staną jeszcze bardziej na czele niż pierwszy szereg manifestacji. A tak, tak, wasz wysłannik był w pierwszym szeregu. Nieledwie obok Tarczyńskiego i jego kompanii, którzy spóźnieni przepychali się, prowadzeni przez Straż Marszu.

Zanim ruszymy patrzę i zagaduje stojących obok ludzi.

To nie jest obserwacja pretendująca na naukowo podbudowaną, ale moje impresje są takie oto: obok mnie stoją środowiska, nazwijmy je patriotycznymi. Akurat tak się złożyło, iż otoczony jestem ludźmi w młodym i średnim wieku. To dorodny fizycznie gatunek. Rośli, wysocy, dobrze zbudowani, takież dziewczyny. Zdrowi. I agresywni. Oczywiście, trudno być pełnym savoir vivre’u w tłumie, kiedy wszyscy ci siedzą na plecach, ale niesłychanie poziom agresywnych artykulacji jest świadectwem stylu, obowiązującym w tym środowisku.

– Przejdź z tym wózkiem trochę na bok, pod ścianę, bo nie daj Boże jakiejś ruchawki, to nieszczęście gotowe – mówię do młodego idioty, który z wózkiem z dzieciakiem zameldował się w samym środku tego tłumu.

– Co kurwa?! Będę stał jak chcę. Ja jestem patriotą, kurwa, dziecko jest patriotą, mam, kurwa, prawo.

– Masz. To stój, kurwa, gdzie chcesz.

I w takim mniej więcej stylu toczyły się tam dialogi. Nie wszystkie oczywiście, ale duża ich część.

Ta agresja to styl, jak wspomniałem, ale też wynik czegoś innego. Frustracji. Oni wiedzą, iż coś jest w ich świecie nie w porządku. Że coś im umyka, a oni przegrywają. Nie odpowiedzą dokładnie dlaczego, próżno szukać w nich inspiracji do socjologicznych szkiców o budzącej się świadomości. Nic z tych rzeczy. Po prostu są wściekli i tę wściekłość demonstrują. Tusk jest symbolem przyczyn tego złego, co ich uwiera i dlatego można znaleźć kilkanaście obelżywych banerów pod jego adresem. Rzecz jednak nie tylko, czy nie przede wszystkim, w antyrządowej narracji. Czują, iż choćby nie Tusk jest początkiem i końcem celu ich wściekłości. To coś więcej: świat, który się ich nie pyta o zdanie, tylko mówi, co będą robić, albo nakazuje by robili, co trzeba. choćby tłumaczy dlaczego, ale mówi to takim językiem, iż nikt nie rozumie, albo podaje teksty, w których traktuje ich jak gorszy, głupszy gatunek. Więc reagują furią.

Charakterystyczne, iż w tłumie (160 tysięcy, może więcej – nikomu to nie daje do myślenia?) znalazły się znaki związków zawodowych. Górniczych, ale nie tylko. Chyba po raz pierwszy od 1989 roku widzę tak różnorodne związki ramię w ramię ze skrajną i radykalną prawicą. To naturalne. Przyszli tam, gdzie ktoś ich rozumie, gdzie ktoś ich chce wysłuchać i obiecuje wziąć w obronę. Nieważne, iż związki zawodowe z racji swych interesów były i być powinny sojusznikiem lewicy. Ale w sytuacji, gdy lewica demonstracyjnie abdykuje z obrony interesów ludzi pracy, pieprzy jakieś kocopoły o zielonym ładzie, będącym w gruncie rzeczy zielonym kapitalizmem, który tak samo będzie dymał pracowników tylko w zielonym kolorku, to gdzie pójdą ludzie pracy? Tutaj. Na Marsz Niepodległości. By połączyć się w okrzykach przeciwko wynaradawianiu, biednieniu społeczeństwa, Unii Europejskiej, a przy okazji przeciwko uchodźcom, imigrantom i wszelkim innym. Hańba dla lewicy, to mało powiedziane. To nad wyraz widowiskowe samobójstwo tej żałosnej grupy, Po której nikt nie będzie płakał.

No i poza tym we wszystkich tych ludziach jest właśnie dlatego potrzeba bycia razem, zademonstrowania, iż jest ich wielu, iż nie dadzą się stłamsić i odrzeć z godności.

Kiedyś te nastroje świetnie wyczuł Kaczyński i wziął władzę. Dziś doskonale je rozumie prezydent Nawrocki, który zresztą był niezaprzeczalnym politycznym zwycięzcą tegorocznego Marszu Niepodległości.

Po Tarczyńskim na czoło przepychały się motocykle. Ludzie się rozstąpili, przyjaźnie machając. Potem były konie, na których siedzieli jeźdźcy, przebrani za królów Polski. Na czele Chrobry, potem łokietek i inni. Tłum się rozstępuje ponownie, ludziom się to podoba, intonują hymn, wszyscy śpiewają, koń bodajże Łokietka w tym momencie sra z wdziękiem, wywołując falę radości. Konnica przejechała, jeszcze chwila, ruszamy.

Pod domem handlowym Vitkac stoi kilku zamaskowanych młodych ludzi, z narzuconymi na ramiona czyściutkimi, świeżo pobranymi z magazynu polskimi flagami, naciągniętymi na czoła kapturami od takich samych dresów z żółtymi wstawkami. No choćby niewprawne oko bez pudła pozycjonuje ich jako policjantów po cywilnemu. I tak też reagują manifestujący, wsakzując palcami.

– Uważajcie, kurwy policyjne, prowokatorzy, będą robić zadymę!

Kilkaset metrów dalej, już koło Muzeum Narodowego, czujny jak ważka młody człowiek z okiem sępa ścierwnika, krzyczy pokazując na człowieka w czarnej odzieży koło mnie:

– E, uważajcie, prowokator pierdolony, stoi tu, zobaczcie nie ma żadnej flagi, ani patriotycznych znaczków, uważajcie.

Ludzie patrzą bez sympatii, a część z jawną wrogością, a mnie, stojącemu obok, robi się zimno, bo też nie mam żadnego patriotycznego oznaczenia. Trzeba było kupić na tamtym straganiku. Ale jakoś udaje mi się rozpłynąć w tłumie. A do tamtego nieszczęśnika, stojącego z boku, ten sam człowiek mówi:

– Nie bój się obronimy cię, jakby cię chcieli napierdalać.

Jakoś nie widać, by to go pocieszyło.

Marsz znika na moście, by rozlać się na błoniach wokół Narodowego. Tu widać silę i moc tej imprezy. Ludzie to czują, Nawrocki to wyczuł.

A Tusk pojechał do Gdańska.

Idź do oryginalnego materiału