Korzystając z wieczornego, świątecznego zacisza, zasiadłem do intensywnego przeglądania zasobów internetu.
Moją uwagę – rzecz jasna nie tylko moją – przyciągnęły groteskowe bożonarodzeniowe życzenia wygłoszone przez Zełeńskiego. Popadłem w stupor, obejrzawszy ten krótki klip, choć adekwatnie powinienem się tego spodziewać. Facet nie zapodał żadnego „wesołych świąt”, ani życzeń wytrwałości dla drogiego narodu, tylko świąteczne marzenia o śmierci prezydenta Federacji Rosyjskiej.
Ja serio rozumiem emocje, rozumiem gniew i potrzebę budowania moralnego kontrastu. Naprawdę – wszystko rozumiem. Ale na litość człowieczą i boską: takie bezczelne estetyzowanie, a wręcz etyczna apologetyka snów o śmierci przywódcy wrogiego państwa, podana w bożonarodzeniowym anturażu, z odwołaniami do otwartych niebios i ludowych wierzeń… No to jest po prostu obleśne. Nie tylko na poziomie politycznym, ale takim czysto humanistycznym. jeżeli w święta zaczynamy kolektywnie i publicznie marzyć o czyjejś śmierci, to jednak w dość oczywisty sposób odchodzimy od przesłania, jakie przyświeca chrześcijańskiemu Dniu Bożego Narodzenia. I chyba jest to zwyczajna profanacja. Żaden ze mnie teolog, ale tak mi to wygląda.
Reszta tej zełenskiej opowieści wigilijnej tylko pogłębia dysonans. Pojawiają się tam „bezbożni Rosjanie”, którzy rzekomo nie mają nic wspólnego ani z chrześcijaństwem, ani z człowieczeństwem. A zaraz potem dostajemy wątek kalendarzowy: przesuwanie świąt, „racjonalizowanie” dat, odcinanie się od „złych zbieżności”, przenoszenie Bożego Narodzenia, świąt zawodowych i innych symbolicznych punktów odniesienia. Co to adekwatnie ma dać?
Z jednej strony patos religijny i moralne potępienie „bezbożników”, z drugiej – technokratyczna inżynieria symboli, w której tradycja, liturgia i sens świąt stają się ruchomymi elementami zmiennej narracji politycznej. A wszystko to spięte wizją świątecznego „marzenia o śmierci”.
Dno.

1 dzień temu


