„Archipelag Gułag”; Aleksandr Sołżenicyn [#LekturyFWG]

14 godzin temu

„Archipelag Gułag”; Aleksandr Sołżenicyn [#LekturyFWG]

Autor: FWG



Książka legenda ­– poruszająca, przerażająca, oburzająca i imponująca. Doskonałe rozwianie infantylnych wyobrażeń zachodniej lewicy na temat komunizmu i demaskacja wielu kłamstw na temat Rosji Sowieckiej.


Może to zabrzmieć dziwnie w kontekście tego tytułu, ale Archipelag Gułag Sołżenicyna cenię przede wszystkim za przeciwstawienie się skrajnie pesymistycznej wizji człowieka. Podobnie Gustaw Herling-Grudziński zarysował takową w „Innym świecie”, który jest lekturą obowiązkową w liceum. Polak opisywał ludzi, którzy choćby w fatalnych warunkach obozowych starali się być ofiarni i pomagać innym. Jednakże, po wielu miesiącach, każdy z miłosiernych samarytan uczył się w końcu zwierzęcego egoizmu i choćby nie dało się myśleć o tym źle, bo autor przedstawiał taki obraz wyobcowania osoby z jej ciała, czy też jej wycofania się w głąb siebie, iż czymś naturalnym wydawało się, iż te ludzkie cienie włączały biologicznego autopilota i robiły wszystko by przetrwać.

Otóż Herling-Grudziński mnie zmylił. Sołżenicyn wspomina o wielu, którzy nie stracili swojego człowieczeństwa choćby po wielu latach życia obozowego. Wiadomo, w morzu zwykłych ludzi byli to nieliczni, ale, jednak byli. To taki najjaśniejszy punkt tej książki.

Oprócz tego najbardziej zapadły mi w pamięć już raczej rzeczy przykre, jak np. opis więźniów kopiących w lodzie w jakiejś zimnej części Rosji. Znaleźli oni świetnie zachowane prehistoryczne okazy ryb, które miały po 10 tysięcy lat albo i więcej. W każdym dobrze funkcjonującym kraju zajęliby się tym naukowcy i byłby to dla nauki nie lada skarb. Rosjanie te ryby po prostu zjedli. I to też nie tak, iż mieli czas na namysł podczas ich oprawiania, przyrządzania etc. Zjedli je natychmiast surowe i na wpół jeszcze zamrożone. Nie, nie z głupoty. Z głodu. Z przeraźliwego głodu.

W I tomie dużo jest o śledztwach. W większości przypadków zamykano oczywiście za nic i na podstawie oskarżeń zmyślonych czy to przez samą Czekę/NKWD, czy ich ofiary, które wypisywały ciągi nazwisk, by ratować swoją skórę. To wydaje się raczej znanym faktem i aż tak bardzo nie dziwi, choć momentami człowiek się zastanawia jakim cudem ktokolwiek został na wolności, skoro panowały takie kryteria aresztowań.

Bardziej barwnym aspektem śledztw jest ten po stronie Czeki/NKWD. Otóż ich funkcjonariusze wykazywali się niebywałą oryginalnością w prowadzeniu dochodzeń oraz w aresztowaniach. Wymyślali takie fortele, prowokacje i pułapki, by kogoś aresztować czy zmusić do podpisania wyroku na siebie, iż tym większy dysonans dopada czytelnika, gdy czyta też o aresztowaniach na zasadzie „podchodzą do ciebie na ulicy w biały dzień i każą ci wejść do samochodu”. To był jakiś przeraźliwy festiwal absurdu. I jak to na festiwalu: „atrakcji” było więcej. Czekiści i enkawudziści wykazywali się niebywałym okrucieństwem i chęcią zgnębienia człowieka. Czasem nie zadowalało ich to, iż ktoś już był skłonny podpisać wszystko, co mu się podsunęło. Męczyli ofiarę dalej, napawając się jej bezsilnością. Sołżenicyn kpi z czarnej legendy inkwizycji, podczas gdy w Rosji praktykowano tortury i pseudosądy na potęgę.

Swoją drogą z tym podpisywaniem to dość przewrotne, iż w państwie absolutnego bezprawia przywiązywano tak wielką uwagę do tych papierków, skoro i tak wszyscy wiedzieli, iż są nieprawdziwe. Zabezpieczenie sumienia czekisty? A może jakiś atawizm czy też relikt po dawnym cywilizowanym systemie prawnym? Jakby nie mogli po prostu posyłać tych ludzi prosto na roboty.

Według Sołżenicyna do Czeki i NKWD pchały wygoda i pycha oraz naturalna selekcja. Ludzie przyzwoici sami wykruszali się, gdy skierowano ich do pracy w organach. Opowiedział też jak sam, tuż po aresztowaniu, gdy jeszcze miał mentalność obleśnego, radzieckiego oficera, kazał nieść niemieckiemu współwięźniowi swoją walizkę. Oczywiście bardzo się potem tego wstydził, ale nie wyklucza, iż w innych okolicznościach to on mógł być członkiem tego samego rdzenia machiny zła. Skomentował to słynnymi słowami: „Linia podziału między dobrem a złem przecina serce każdego człowieka. A kto gotów jest odciąć sobie kawałek serca?”.

Przygnębiającą jest historia tego, jak ZSRS domagało się odesłania do kraju wszystkich rosyjskich jeńców i uchodźców, zwłaszcza żołnierzy. Alianci podpisali umowy w tej sprawie bez mrugnięcia okiem i wydali dziesiątki tysięcy osób na pewną śmierć. Anglicy choćby rozbroili podstępem jakiś legion tatarski, tucząc go wcześniej porządnymi racjami żywnościowymi i wydając mu najlepszy sprzęt, by potem zaprosić oficerów tego legionu na jakąś uroczystość, gdzie zostali pobici i przekazani sowietom.

Emigrantów i uchodźców w Szanghaju nie mogli dosięgnąć swoimi mackami, więc ogłosili, iż obejmą amnestią każdego, kto wróci. Ludzie więc masowo wsiadali na parostatki do „domu”, a tam już w trakcie podróży zaczynano ich głodzić. Celem podróży okazywał się oczywiście Gułag. Nielicznych zostawiano w spokoju, ale tylko na parę lat – prędzej czy później trafiali do obozu.

Skoro o obozach mowa, to ich administracja rekrutowana była spośród byłych więźniów, którzy chętnie zajmowali te posady, a pasowali na nie idealnie – byli już odczłowieczeni i przynajmniej było pewne, iż wiedza o tym, co dokładnie dzieje się w obozach, nie rozprzestrzeni się.

Więźniowie kryminalni byli traktowani jak proletariusze, których trzeba po prostu resocjalizować, a polityczni jako zło wcielone, którym należy pomiatać. To pozwalało na uczynienie patologicznym nie tylko systemu prawnego, ale i samego odbywania kary. Obozy dla prawdziwych przestępców były szkołami złodziejstwa, łajdactwa, rozboju i gwałtu. Mogli się w nich bezkarnie dalej deprawować, kosztem więźniów politycznych, którzy byli terroryzowani zarówno przez bandytów bez mundurów, jak i tych w mundurach.

Zło obozów pracy jest oczywiste, ale podróże wcale nie bywały lepsze, zwłaszcza pociągami. Po drodze strażnicy wywłaszczali więźniów, każąc im np. wykupować przysługujące im racje żywnościowe za ubrania. Żywność rozdawano na określony czas i jak było jakieś dłuższe opóźnienie, to nie uzupełniano wcale zapasów. No i mogło się okazać, iż nie wysiadłeś na swojej stacji i iż wysiądziesz, gdy pociąg będzie zawracał. Za parę dni.

Nie sposób jeszcze nie wspomnieć o ekonomicznym absurdzie gułagu i tego, iż w skali państwowej przynosił tylko straty. Natychmiast przypomina się Hitler, który mimo przegrywania wojny, marnował środki na gazowanie Żydów. Na archipelagu bogacili się tylko jego zarządcy, dla których stanowiły one prywatne folwarki (choć folwark to może nieadekwatne słowo, skoro każdy z więźniów z rozkoszą zamieniłby swój los na los chłopa pańszczyźnianego).

Jednym z najsłynniejszych przejawów marnotrawstwa kapitału i życia ludzkiego przez państwo było wykopanie Kanału Białomorskiego. Przedsięwzięcie to nie miało żadnego uzasadnienia gospodarczego. Po prostu Stalin potrzebował wielkiej budowy w celach propagandowych oraz zdecydowano się na to dla samej idei wyniszczenia więźniów. Rozkazano zbudować kanał w 20 miesięcy i nie dano w tym celu betonu, a tylko tysiące ludzkich istnień, mających spalić się w morderczych warunkach pracy i głodu.

Anegdoty i wstrząsające obrazy można mnożyć w nieskończoność, bo Archipelag jest wyjątkowo długi, więc w którymś momencie należy przerwać i sądzę, iż to właśnie ten moment. Jakiekolwiek podsumowanie będzie banalne, więc po prostu, jeżeli starczy wam odwagi, to przeczytajcie tę książkę.

Autor tekstu: Adrian Łazarski, specjalista ds. biblioteki i projektów, Fundacja Wolności Gospodarczej



ZOBACZ INNE AKTUALNOŚCI

    • „Planowany chaos”; Ludwig von Mises [#LekturyFWG]>>
    • „Biurokracja”; Ludwig von Mises [#LekturyFWG]>>
    • „Nadużycie rozumu”; Friedrich August von Hayek [#LekturyFWG]>>
Idź do oryginalnego materiału