Następnego dnia przeczytałem na Facebooku, iż powód odwołania to „naruszenie przepisów prawa w związku z zajmowanym stanowiskiem”, powołanie Rady Programowej bez przedstawicieli Województwa oraz Ministra Kultury, brak współpracy z proponowanym zastępcą ds. spraw artystycznych, niezłożenie jakiegoś sprawozdania, brak nadzoru nad pracami przy jakimś wniosku i uregulowaniu zapisów jakiegoś regulaminu wewnętrznego. Dyrektor Janczak oświadczył podobno, iż do tych „śmiercionośnych zarzutów się nie przyznaje i będzie walczył o swoje dobre imię”.
Niech walczy, ale na dyrektora Opery Wrocławskiej – proszę odchodzących właśnie władz samorządowych – po prostu się nie nadaje. Mam nadzieję, iż nowy sejmik będzie mądrzejszy i zrezygnuje z zapowiedzianego konkursu, który ma szansę wyłonić kandydaturę wyłącznie jeszcze bardziej marną niż Janczak, bo zgłoszą się – jak zwykle – bezrobotni, nawiedzeni, nieudacznicy, zdymisjonowani dyrektorzy z przeszłości lub podstawieni kandydaci, co nader często bywało w historii tych konkursów. Kiedy jeszcze o nich nikt nie słyszał, długoletnimi dyrektorami Opery Wrocławskiej były takie postacie jak Stanisław Drabik, Kazimierz Wiłkomirski, Adam Kopyciński, Robert Satanowski, Ewa Michnik i aż trzykrotnie moja skromna osoba. Nikt z nas nie stawał do żadnych absurdalnych konkursów, a nominacje otrzymywaliśmy od władz, które wiedziały o nas wszystko po dogłębnych penetracjach i rozpytywaniu w środowisku, wśród załogi, w organizacjach artystycznych i związkowych, a choćby wśród dziennikarzy i melomanów. Ówczesna władza – mimo iż PRL-owska – umiała za te decyzje brać odpowiedzialność, a nie zasłaniała się jakimiś konkursami, w których członkowie komisji to w większości persony niemające bladego pojęcia, o czym mówią i o czym decydują.
W najbliższym czasie czeka nas konkurs na dyrektora warszawskiej Opery Królewskiej. Bogu dzięki, iż w tym zawirowaniu politycznym udało się uchronić tę instytucję od likwidacji. Nie udało się natomiast utrzymać decyzji o budowie jej siedziby. Może Hanna Wróblewska, nowy Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, przywróci ten projekt, dając natychmiastowy sygnał, iż zamierza dbać nie tylko o swe ukochane muzealnictwo.
Liczymy na to, iż Pani Minister spowoduje porzucenie uprawiania procederów konkursowych na stanowiska dyrektorów teatrów i przywróci im umowy bezterminowe. Moja wieloletnia praktyka w tym względzie świadczy, iż im dłuższa (ale pomyślna) kadencja, tym Teatr ma szansę poszybować wyżej i stać się na trwałe wspaniałym, a nie krztuszącym się w ramach trzech- lub pięcioletnich dyrektorskich kadencji, zaczynających wszystko od nowa. Wygrywający konkurs dyrektor rozpoczyna bowiem swe urzędowanie od negowania poczynań poprzednika.
Ilustracją mojego twierdzenia niechże będzie dotychczasowa 32-letnia kadencja Macieja Figasa w Bydgoszczy, ponad 20-letni okres kierowania Operą Wrocławską przez Ewę Michnik czy moje 10 lat w Łodzi i 16 w Poznaniu, a 28 lat Ewy Wycichowskiej w Polskim Teatrze Tańca, ponad 40 lat Macieja Englerta w Teatrze Współczesnym w Warszawie czy – jak dotychczas – 16 lat Waldemara Dąbrowskiego w Operze Narodowej.
Dużo dobrego dzieje się w Operze Śląskiej pod wodzą Łukasza Goika, który z operowego „dziecka pułku” wyrósł na samodzielnego operowego menedżera. Udają mu się inicjatywy repertuarowe, kontakty z publicznością, kompletowanie coraz bardziej wybitnego grona solistów i świetnego zespołu baletowego oraz przedsięwzięcia remontowe, dzięki którym gmach bytomski ma dobrego gospodarza. Nie udają mu się tylko kolejne kandydatury na stanowisko dyrektora artystycznego.
Należy zaniechać używania pojęcia zastępcy dyrektora ds. artystycznych, co sugeruje nomenklaturę wziętą z przemysłu lub handlu. W teatrze powinien funkcjonować dyrektor naczelny i traktowany wyjątkowo prestiżowo dyrektor artystyczny, jakimi byli w przeszłości Jerzy Sillich, Włodzimierz Ormicki, Jerzy Garda, Antoni Wicherek oraz Zygmunt Latoszewski. Łukaszowi Goikowi należy życzyć, aby wreszcie znalazł godnego siebie partnera.
Ponad 40 lat spędziłem, codziennie uprawiając ten zawód. Post factum uzupełniłem swe kwalifikacje, jeżdżąc z Grand Tourem i przypatrując się pracy teatrów operowych na całym świecie. Odbyłem tych podróży już ponad 150 (!) i nigdzie nie spotkałem się z jakimiś kuriozalnymi konkursami, zastępcami dyrektorów ds. artystycznych i kandydatami niemającymi zielonego pojęcia o tym, czym przyszło im się zajmować.