Byłem w eliminacjach „Jednego z dziesięciu”. Mój „egzaminator” łagodniejszy niż Tadeusz Sznuk

news.5v.pl 8 godzin temu
  • Pomysł, aby zgłosić się do eliminacji „Jednego z dziecięciu”, wpadł mi do głowy po niesamowitych perypetiach Artura Baranowskiego, który uzyskał w teleturnieju rekord nie do pobicia. Chciałem sprawdzić, czy nastąpił „efekt króla Artura”
  • Moje zgłoszenie było także okazją do sentymentalnego powrotu w czasy ogólniaka. W „Jednym z dziesięciu” wystąpiłem już ćwierć wieku temu. Jestem zatem w tej sytuacji, iż mogę porównać przebieg dawnych eliminacji z obecnymi zasadami
  • Nie wiem, czy to powszechna praktyka podczas eliminacji – czy tylko przypadek mojej „egzaminatorki” – ale była ona bardzo wspierająca. Przykład? Zachęcała mnie do „główkowania”, gdy zadała pytanie, jak w zapisie rzymskim ująć bieżący rok
  • Więcej takich relacji znajdziesz na stronie głównej Onetu

Pomysł, aby zgłosić się do eliminacji „Jednego z dziecięciu”, wpadł mi do głowy pod koniec 2023 r. – po perypetiach Artura Baranowskiego, mieszkańca wsi Śliwniki w województwie łódzkim, z którego ja także pochodzę. Przypomnijmy: Baranowski dostał się do finału 140. sezonu teleturnieju po fenomenalnym występie w swoim odcinku. Uzyskał w nim rekord nie do pobicia: odpowiedział na wszystkie z 40 zadanych pytań w końcowym etapie tego odcinka, biorąc kolejne „na siebie”. Jednak na finał serii ekonomista ze Śliwnik nie dotarł – w drodze na nagranie do Lublina omnibusowi popsuło się auto.

Mimo tej awarii Baranowski zyskał wśród widzów „Jednego z dziesięciu” ogromną sympatię i nieoficjalny tytuł „króla” tego programu. A ja, wysyłając swoje zgłoszenie do „Jednego z dziesięciu”, chciałem sprawdzić, czy nastąpił „efekt króla Artura” i czy inni z przyjeżdżających na eliminacje robią to choć trochę pod wpływem jego wyczynu.

Maciej Kałach / Onet

11 stycznia 2025 r. w jednym z warszawskich ogólniaków: docieram z mojej Łodzi na eliminacje teleturnieju „Jeden z dziesięciu”

Dawne eliminacje jak szkolna kartkówka

Poza tym zgłoszenie było dla mnie okazją do sentymentalnego powrotu w czasy ogólniaka. W „Jednym z dziesięciu” wystąpiłem już ćwierć wieku temu. W „moim” odcinku odpadłem jako ostatni – przed trójką uczestników końcowego etapu – ale po tamtej przygodzie pozostało mi nagranie (na kasecie VHS, potem skopiowane na bardziej współczesny format), regularnie „odpalane” podczas rodzinnych imprez.

Jestem zatem w tej sytuacji, iż mogę porównać przebieg dawnych eliminacji z obecnymi zasadami.

Materiały zewnętrzne

Screen z dawnego odcinka „Jednego z dziesięciu” z moim udziałem. W tym momencie mam jeszcze wszystkie „szanse”, ostatnią z nich straciłem, bo nie wiedziałem, jaką długość ma końska gonitwa o nazwie Derby

Na eliminacje u progu przełomu wieków zgłosiłem się, wysyłając pocztówkę. A gdy nadeszła – także pocztą tradycyjną – pozytywna odpowiedź, pojechałem w wyznaczonym terminie do jednej z warszawskich szkół.

Zresztą dawne eliminacje przypominały szkolną kartkówkę: ich uczestnicy, usadzeni w ławkach kilku pracowni, odpowiadali pisemnie na 20 otwartych pytań z rozdanego nam arkusza. Wolno było pomylić się kilka razy – nie pamiętam, jaka dokładnie liczba błędów przekreślała wtedy możliwość występu w telewizji. Na pewno wśród moich adekwatnych odpowiedzi była ta, zgodnie z którą „Przygody dobrego wojaka Szwejka” napisał Jarosław Haszek, bo akurat odkrywałem dla siebie tego autora.

Eliminacje do „Jednego z dziesięciu” 2025: „rozmowa kwalifikacyjna”

Na przełomie 2023 r. i 2024 r. internetowy formularz zgłoszeniowy do teleturnieju był nieaktywny. Nie wiem, czy „padł” za sprawą ogromnej ilości zgłoszeń po perypetiach Baranowskiego, ale po nieudanej próbie rejestracji na kilka miesięcy zapomniałem o moim zamiarze. Powróciłem do niego – i do działającego już formularza zgłoszeń – w połowie minionego roku. A zaproszenie, ponownie do jednej z warszawskich szkół, otrzymałem mailowo przed ostatnim Bożym Narodzeniem.

„Eliminacje składają się z rozmowy kwalifikacyjnej połączonej z testem składającym się z 20 pytań z różnych dziedzin, czas ich trwania od 5 do 10 minut” – zapowiedział w e-mailu autor zaproszenia (na konkretną godzinę w sobotnie popołudnie). Dodał też, iż nie mogę skorzystać z zaproszenia, jeżeli wystąpiłem w odcinku „Jednego z dziesięciu”, wyemitowanym po 2021 r. Ponadto organizatorzy eliminacji poprosili mnie o przywiezienie do Warszawy aktualnego zdjęcia w formacie legitymacyjnym.

Setki uczestników eliminacji „Jednego z dziesięciu”. Kolejka na półtorej godziny przez dwa dni

Na miejscu okazuje się, iż wyznaczona w zaproszeniu godzina jest tak naprawdę orientacyjna.

– Niezależnie od tego, kiedy tu przyjdziesz i tak czekasz do półtorej godziny w korytarzu – mówi uczestnik eliminacji, który właśnie dostał się do programu i opuszcza warszawski ogólniak. A szkolny portier, czuwający nad kolejką, precyzuje, iż eliminacje realizowane są i w sobotę i w niedzielę: od rana do wieczora. To dobry duch tej selekcji: wypytuje wychodzących z ogólniaka, jak poszło, pociesza odrzuconych.

– Sam nie startuję, bo jestem za dobry – deklaruje z uśmiechem portier.

Maciej Kałach / Onet

Kolejka, w której w sobotę spędziłem półtorej godziny (na zdjęciu dopiero połowa tego „ogonka”). I wcale się nie nudziłem

Kto się zgłasza do „Jednego z dziesięciu”? Dwie grupy uczestników eliminacji

Tematem w kolejce jest między innymi rzekoma obecność podczas trwających eliminacji – w godzinach porannych – jednej z legend polskich teleturniejów, między innymi zwycięzcy „Milionerów”.

– Byle nie trafić na niego w odcinku! – słyszę za sobą w wijącym się „ogonku”. Bo uczestnicy eliminacji dzielą się z grubsza na dwie kategorie. Ci z pierwszej są przekonani, iż taka selekcja to formalność, zwykle przeszli ją już kilka razy i planują w tej chwili choćby czwarty czy piąty występ w „Jednym z dziesięciu” (po odczekaniu obowiązkowej – kilkuletniej – karencji). „Weterani” rozpoznają się w kolejce między sobą i przekazują wieści, kto z ich środowiska zdobył przepustkę do teleturnieju podczas poprzednich eliminacji – w Gdańsku czy we Wrocławiu (organizatorzy selekcji „wędrują” co kilka miesięcy między największymi z polskich miast).

Druga grupa w kolejce to osoby szukające nowej przygody, zwykle mniej pewne swojej wiedzy i sukcesu w eliminacjach. Z moich sobotnich rozmów wynika, iż część takich osób zaczęła oglądać „Jednego z dziesięciu” (albo powróciła do grona fanów programu), gdy dowiedzieli się o niesamowitych perypetiach Baranowskiego. A potem „wciągnięci” w teleturniej postanowili spróbować własnych sił w rozgrywce. W takich przypadkach, owszem, można stwierdzić „efekt króla Artura”.

W sobotę zaskoczyła mnie bardzo duża grupa młodych ludzi, na oko w wieku 20-30 lat, wśród próbujących dostać się do programu prowadzonego przez Tadeusza Sznuka. Przecież to raczej już widzowie serwisu YouTube – a nie klasycznej telewizji.

Wyczekiwanie w korytarzu wcale się nie dłuży. To okazja, aby zagadywać wychodzących ze szkoły, „o co cię pytali?” („na jakim ocenie leżą Wyspy Galapagos?”, „jak się nazywa nauka o owadach?”, „czego jednostką jest tesla?”). Ale im bliżej sal, w których organizatorzy przepytują uczestników eliminacji, tym pogawędki stają się cichsze. W końcu jestem wzywany do jednej z pracowni.

Grając na czas, żeby doczekać „olśnienia”

W sali wypełniam formularz danych osobowych, podsunięty przy stoliku przez przedstawicielkę organizatorów. I losuję zestaw pytań. Jest ich 20. Próg zaliczenia to 17 poprawnych odpowiedzi.

Kto został premierem Rządu Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie po śmierci Władysława Sikorskiego? – słyszę pierwsze pytanie.

– Mikołajczyk – odpowiadam.

– Dobrze! – mówi „egzaminująca” mnie kobieta. – Powiem panu, iż kilka osób już dziś tego pytania nie zaliczyło, brawo.

Z perspektywy czasu myślę, iż była to po prostu technika wspierania uczestnika eliminacji, po którym widać, iż trochę się stresuje. A stres rośnie, bo odpowiadam błędnie na jedno z kolejnych pytań: „ile odnóży ma langusta?”

Nie wiem, czy to powszechna praktyka podczas eliminacji – czy tylko przypadek mojej „egzaminatorki” – ale była ona bardzo wspierająca. Przykład? Zachęcała mnie do „główkowania”, gdy zadała pytanie, jak w zapisie rzymskim ująć bieżący rok.

– Końcówka to na pewno będzie „XXV” – zacząłem, grając na czas – Rzymianie setkę zapisywali jako „C”. Ale przecież nie zapisaliby bieżącego roku jako 20. razy „C” i „XXV”.

– Używali też innych liter – słyszę.

I wtedy doznaję „olśnienia”, iż tysiąclecie to przecież millenium, zatem odpowiedź brzmi: „MMXXV”. Zaliczam pytanie, a całe eliminacje kończę z wynikiem „17/20”. Dołączam do wcześniej wypełnionego formularza zdjęcie legitymacyjne i słyszę, iż między lutym a grudniem 2025 r. mogę spodziewać się mailowego zaproszenia na nagranie programu (obecnie w Warszawie).

Z wypiekami na twarzy opuszczam salę. Ale i ze świadomością, iż gdyby przy stoliku siedział ze mną Tadeusz Sznuk, twardo odliczający trzy sekundy na odpowiedź, eliminacje zakończyłyby się dla mnie porażką.

Idź do oryginalnego materiału