„Dlaczego struchleli nasi wyzyskiwacze?”, czyli Pierwszy Maj po raz pierwszy

6 miesięcy temu

30 kwietnia 1890 roku pierwsza strona krakowskiego dziennika „Czas” przekonywała: „Żywioły, których jedyną racją bytu i jedynym celem działania jest rozstrój społeczny i anarchia, korzystają z każdej sposobności, ażeby ludność zbałamucić i z drogi rozsądku i prawa sprowadzić. Bezrozumną, wręcz antynarodową i antyspołeczną jest agitacja za święceniem pierwszego maja. Jesteśmy pewni, iż robotnicy polscy usłuchają zdrowej i życzliwej rady prawdziwych swych przyjaciół i nie pójdą na lep kosmopolitycznych i niezdrowych agitacji”. Przestrogi tego konserwatywnego pisma były świadectwem niepokoju, z jakim wyczekiwano wówczas pierwszych w historii obchodów święta pierwszomajowego.

Rok wcześniej obradujący w Paryżu kongres Międzynarodówki wezwał robotników całego świata do zorganizowania jednoczesnych manifestacji, podczas których wygłoszone zostałyby postulaty ruchu socjalistycznego, na czele z żądaniem skrócenia czasu pracy do 8 godzin dziennie. Termin wystąpienia wyznaczono na 1 maja 1890 roku. Wedle zaleceń kongresu forma manifestacji miała być zależna od warunków panujących w danym kraju.

Warunki w tej części ziem polskich, która pozostawały pod władzą reżimu carskiego, należały do najtrudniejszych. Narażając się na rewizje i areszty, kilkunastoosobowa garstka warszawskich konspiratorów, inspirowana przez przybyłego z Paryża emisariusza socjalistycznego Stanisława Padlewskiego, przystąpiła pod koniec kwietnia do kolportażu odezwy wzywającej robotników do udziału w manifestacji.

„Gdy wystąpimy razem, gdy obejrzymy się po naszych szeregach, zliczymy się, to zobaczymy, jak silną jest nasza armia” – zachęcał jej tekst, spisany ręką działacza podziemnego „Proletariatu” Bolesława Antoniego Jędrzejowskiego. Wystąpienie polegać miało na jednodniowym strajku, w ramach którego robotnicy odmawiać będą wykonywania pracy.

„Ostatnie trzy noce przedmajowe przeznaczone były na rozlepianie proklamacji” – wspominał proletariatczyk Czesław Hulanicki – „Co ranek parkany i mury fabryk zastawano nimi oblepione. Często ta czynność rozklejania przerywana była tętentem patroli kozackich. Wtedy, na odgłos kopyt końskich, kładliśmy się plackiem, rzucali na ziemię, jak i gdzie się stało: pod płotem, w rowie, błocie, na drodze. Taka rozkoszna gimnastyka powtarzała się kilkakrotnie w ciągu nocy”.

W zaborze austriackim nie uwierzyli, iż krótszy czas pracy szkodzi

Gdy nadszedł 1 maja okazało się, iż w Warszawie do pracy nie stawiło się co najmniej 8 tysięcy osób. Całkowicie stanęły m.in. zakłady przemysłu maszynowego przy ul. Złotej. „Wiele większych zakładów było pustych, w innych ukazało się tak mało robotników, iż żadnych robót rozpocząć nie można było” – relacjonował Padlewski„Władzom nie pozostało nic innego jak chodzić po wszystkich zakładach i spisywać nieobecnych, naturalnie dla własnej przyjemności, bo cóż można było zrobić z 8 tysiącami robotników, pomimo najserdeczniejszej chęci zakopania ich w cytadeli”.

Organizatorów i uczestników protestu nie ominęły jednak represje. Carski aparat przetrząsnął Warszawę i przeprowadził szereg aresztowań. Ostatecznie skazanych zostało 9 osób, a najwyższe wyroki sięgały trzech i pół roku więzienia.

Nieco łatwiejsze zadanie od konspiratorów z warszawskiego podziemia mieli działacze robotniczy w zaborze austriackim. Tutaj agitację socjalistyczną można było prowadzić legalnie. Przez to większa była też jednak obawa władz przed tym, co może wydarzyć się 1 maja. Namiestnik Galicji publicznie ostrzegał, iż „samowolne zaniechanie pracy, bez zezwolenia pracodawców, nie licuje z obowiązującymi przepisami” i iż ci robotnicy, którzy dadzą się zwieść socjalistom, ściągną na siebie prawne konsekwencje. Napięcie spotęgowały jeszcze krwawe wydarzenia z Białej, gdzie 23 kwietnia doszło do rozruchów i pacyfikacji robotników przez oddziały wojska, w wyniku czego śmierć poniosło kilkanaście osób.

Po całym regionie rozchodziły się pogłoski o planowanych zamieszkach, rabunkach i podpaleniach. Niechętna obchodom prasa próbowała przeróżnymi sposobami odwieść robotników od udziału w proteście. Przekonywała chociażby, iż powodem ich biedy jest zbyt krótki czas pracy, więc postulat dalszego jego ograniczania jest szkodliwy dla interesów samego proletariatu. Środki zapobiegawcze powzięte przez władze także przyniosły pewne efekty. Udało się nie dopuścić do zorganizowania manifestacji m.in. w Krakowie czy Nowym Sączu.

1 maja ponad 2 tys. robotników zgromadziło się za to za zgodą władz miejskich na podwórzu ratusza we Lwowie. „Nie stać nas na bankiety, bośmy za biedni. Nie możemy urządzać obchodów uroczystych, bo się nie godzi, do koncertów i zabaw nie mogliśmy się przygotować, ani miejsc po temu nie mamy” – pisała tego dnia lwowska gazeta socjalistyczna „Robotnik” – „A więc jakże to święto się okaże? Cisza zalegnie po warsztatach i fabrykach, kotły parowe ostygną, koła zębate postoją dobę, a młoty, szydło i igła zaznają wypoczynku. My tak sobie nasze święto przedstawiamy, a oprócz tego poważne zgromadzenia się odbywać będą, gdzie świadomy swych bólów i braków robotnik przyjdzie, żale swe ujawni i wypowie, i zastanawiać się będzie na niedolą swego stanu, nad drogą wyjścia z tej niedoli”.

Podczas lwowskiej manifestacji, której przewodniczył drukarz Józef Daniluk, oprócz skrócenia czasu pracy żądano też wprowadzenia demokratycznej ordynacji wyborczej, zmniejszenia armii i międzynarodowej współpracy w celu powszechnego rozbrojenia.

W Białej, gdzie po wypadkach sprzed tygodnia ulice patrolowała wojskowa konnica, strajk objął wszystkie większe zakłady przemysłowe. Podobnie było też w pobliskim Bielsku. W Żywcu już 30 kwietnia 250 robotników fabryki sukna odmówiło pracy. By uniknąć eskalacji konfliktu, władze wydały im zgodę na świętowanie w dniu 1 maja.

Wolniejsza głowa, śmielsza myśl

W innych miejscowościach nie doszło wprawdzie do strajków, ale napięcie w środowiskach robotniczych było powszechnie odczuwane. W wielu miejscach zgłaszano żądania skrócenia czasu pracy i podwyższenia płac, a na płotach i murach fabryk pojawiały się wypisane kredą hasła związane z pierwszomajowym świętem. „Ten pierwszy w Galicji obchód święta robotniczego napędził wszystkim strachu co niemiara. Nie tylko we Lwowie, ale w całym kraju rząd, kapitał, obszarnicy, duchowieństwo, inteligencja, świat urzędniczy – wszyscy trzęśli się formalnie ze strachu” – wspominał ówczesny student lwowskiej politechniki, późniejszy premier, Jędrzej Moraczewski.

Wbrew obawom, 1 maja przebiegł jednak bez większych incydentów. „Wszędzie panuje spokój i porządek” – informował następnego dnia krakowski „Czas”. W mieście tym aresztowano podobno tylko jednego murarza, którego przyłapano na rzucaniu pogróżek w kierunku przechodzących żołnierzy. Niepokój wywołała kilkusetosobowa grupa robotników, która zebrała się przy Moście Podgórskim i, nie mogąc pomieścić się w żadnym lokalu, spożywała alkohol wprost na ulicy. Nie zaszło jednak nic, co wymagałoby interwencji wojska lub policji.

Warto dodać, iż w celu sparaliżowania pierwszomajowych obchodów rozpuszczano w Galicji pogłoski o ryzyku rozruchów antysemickich. Podobne plotki zainspirowała też zresztą żandarmeria carska w Warszawie. Sprowokowanie takich zajść mogło dać władzom pretekst do krwawej pacyfikacji protestów. Jak zapewniał jednak Padlewski, pośród strajkujących „o biciu Żydów nikt nie myślał, a robotnicy sami byli gotowi w razie gwałtów wystąpić energicznie przeciw obałamuconym przez policję”.

Morale protestujących podniosły wieści płynące zza granicy. Polski robotnik mógł czuć, iż nie jest osamotniony w swym oporze, gdy dowiadywał się, iż tego samego dnia i pod tymi samymi hasłami protestowali też robotnicy Berlina, Wiednia, Budapesztu, Brukseli, Paryża, Mediolanu, Barcelony, Amsterdamu, Sztokholmu, czy Chicago. Szczególne znaczenie miało to dla tłamszonej represjami ludności zaboru rosyjskiego. Nieopatrznie pomogła carska cenzura, który tym razem, jak wspominał działacz „Proletariatu” Feliks Perl, trochę się „zdrzemnęła” i nie powstrzymała prasy przed opublikowaniem informacji o masowym charakterze wystąpień pierwszomajowych w krajach Europy i Ameryki.

Na przekór wszelkim przeciwnościom, 1 maja 1890 roku okazał się imponującym pokazem międzynarodowej solidarności klasy pracującej. Wielu robotników uświadomiło sobie jaka siła tkwi w ich skoordynowanych działaniach, a przeciwnicy tego ruchu mogli poczuć realność zagrożenia, jakie niesie ze sobą zwycięstwo socjalistycznych postulatów. „Dlaczego tak struchleli nasi wyzyskiwacze?”pytała prowokacyjnie warszawska odezwa pierwszomajowa„Boją się oni przede wszystkim, iż przy 8 godzinach pracy robotnik będzie miał wolniejszą głowę i myśl śmielszą, a wtedy nastąpi ostateczny koniec panowania naszych pijawek, wybije godzina wyzwolenia się proletariatu!”.

**

Przemysław Kmieciak – z wykształcenia politolog, z zawodu księgowy, z zamiłowania historyk na trudnym odcinku popularyzacji dziejów polskiej lewicy.

Idź do oryginalnego materiału