Półka Ekonomiczna #1: Wojny handlowe to wojny klasowe

3 godzin temu
Zdjęcie: Polsat News


W ramach nowej serii będę czytał dla was (za was) nowe książki ekonomiczne. W pierwszym odcinku praca, w której Matthew Klein i Michael Pettis pokazują, iż populistyczne podejście do globalizacji i światowego handlu to nasza jedyna szansa, by uniknąć - ni mniej, ni więcej - tylko trzeciej wojny światowej.


Matthew C.Klein, Michael Pettis. Wojny handlowe to wojny klasowe. Przeł. Katarzyna Mironowicz. Wydawnictwo Poltext. Warszawa 2024


"Świat jak pacjent na skraju załamania nerwowego"


Na studiach ekonomicznych uczą ludzi o żyjącym w XVIII wieku Davidzie Ricardo i o jego teorii przewag komparatywnych. Powiadają, iż jak Anglia sprzedaje Portugalii sukno (w którym była naonczas wyspecjalizowana), a przodkowie Cristiano Ronaldo odwzajemniają się praszczurom Gary’ego Linekera winem (to do dziś im przyznajmy wychodzi nieźle), to wszystko będzie ładnie i pięknie. Stąd już tylko krok do wygodnego uogólnienia, iż pozwólmy podmiotom gospodarczym wymieniać się na towary i usługi, usuńmy im spod nóg te wszystkie cła i taryfy, rozwiążmy ręce skrępowane regulacjami i będzie miodzio. Narody będą żyć ze sobą w szczęściu i pokoju, ludzie w dobrobycie, a "wódka znów będzie smaczna i pożywna", jak śpiewał był kiedyś Bogusław Linda ze Świetlikami.Reklama


A tu... klops. Bo jakże wyjaśnić fakt, iż po ostatnim półwieczu bezprecedensowego rozwoju wolnego handlu i globalizacji świat zachowuje się jak pacjent na skraju załamania nerwowego tuż przez kolejnym atakiem paniki? Zaś pytanie brzmi, czy stolik zostanie wywrócony przez rozczarowanych obrotem spraw obywateli Niemiec, Ameryki albo Francji czy może raczej kopnie go jakiś dyktator z zasobnych w najważniejsze surowce państw spoza banieczki zachodniego "komfortocenu"?
Książka Kleina i Pettisa, o której dziś słów kilka, to jedna z bardziej trzeźwych i ożywczych analiz, jakie pojawiły się w debacie ekonomicznej ostatnich lat. Napisana i wydana jeszcze przed pandemią nic nie straciła ze swojej aktualności. Teraz wychodzi w polskim tłumaczeniu. Może choćby te parę lat dodało jej pewnej patyny skoro tezy bronią się i przemawiają choćby lepiej niż wtedy.


"Zwycięzcy globalizacji wygodnie usadowili się za sterami"


Kilka tez do przemyślenia i zapamiętania. Pierwsza głosi, iż wojny handlowe, które nadchodzą (a adekwatnie już trwają) nie wzięły się znikąd. Fakt, iż powracający Trump chce odgrodzić się od towarów Chin, a wielu europejskich przywódców chciałoby pójść w jego ślady, nie jest wynikiem ani "zbiorowej histerii", ani "straszliwego populizmu", które ogarnęły (nie wiedzieć dlaczego) zachodnie społeczeństwa. Powtórzmy, to nie jest ŻADNA ABBERACJA. Przeciwnie, trumpiści i inni populiści mają rację pokazując, iż tak dalej być nie może. A dekady bezrefleksyjnej globalizacji doprowadziły nas do zakrętu, którego - jak bogaty Zachód - nie umiemy wziąć.
Po drugie. W wojnach handlowych naszych czasów nie chodzi o to, iż Chińczycy są źli i podstępni, a Amerykanie albo Europejczycy dobrzy, ale pogubieni. Nie jest też odwrotnie i nie można kontentować się myślą o leniwych obywatelach Zachodu i pracowitych mróweczkach z państw rozwijających. To nie tak działa. Tak naprawdę problem z globalizacją nie polega na samym handlu. Tylko na jego konsekwencjach ekonomicznych w krajach takich jak Ameryka, Unia czy Chiny. Wśród tych konsekwencji najważniejsze są nierówności wewnątrz społeczeństw. Chodzi o to, iż wolnorynkowa globalizacja te nierówności napędza. Właśnie dlatego, iż na braku ceł, barier i regulacji dorabiają się superbogaci po obu stronach relacji handlowej: wyższa klasa średnia i supebogaci w Ameryce i w Europie, ale także w plutokracja w Chinach i innych krajach azjatyckich.
Po trzecie, proces ten jest trudny do przerwania, bo zwycięzcy globalizacji wygodnie usadowili się za sterami. Stworzyli elity polityczne i opiniotówcze, które trzymają w ręku pełnię władzy. Te elity niszczą każdego, kto ośmiela się sformułować projekt ograniczenia ich wpływów. Nazywają go populistą, wichrzycielem, faszystą, wrogiem ludu, wywrotowcem (termin w zależności od panujących aktualnie mód i frazeologii). Pomyślcie, jak trudnym (wręcz niewykonalnym) zadaniem wydaje się wymiana elit na szczytach Komisji Europejskiej, a zrozumiecie o co chodzi.


Ludzie wymuszą na rządzących więcej równości?


Po czwarte, taka blokada sprawia, iż nierówności ekonomiczne nie są niwelowane. Niemcy nie inwestują w infrastrukturę, Amerykanie nie odbudowują swojej wytwórczości, Chiny trzymają poziom płac na zdecydowanie zbyt niskim poziomie, w Unii Europejskiej w ciągu minionej dekady raczej zaorano wiele mechanizmów państwa dobrobytu (głównie w zamkniętych w "złotej klatce strefy euro" krajach południa kontynentu). Wszystko po to, by ścigać się w bezsensownym konkursie na nadwyżki handlowe. Wyścigu, który w praktyce przemienia się w politykę "zubożyć sąsiada". Gdy dzieje się to wewnątrz struktur ponadnarodowych (takich jak UE) efektem będzie "tylko" niszczenie wiary w projekt europejski (co właśnie się - przyznacie - odbywa). W relacjach między mocarstwami (to przypadek Ameryki i Chin) nieuchronnym skutkiem będą właśnie wojny handlowe. A one mogą w końcu (dość prawdopodobne) przemienić się z czasem w wojny dalece bardziej gorące.
Co z tym zrobić? Kluczem - zdaniem Pettisa i Kleina - do polepszenia sytuacji są polityki równościowe. W obecnej sytuacji (czekanie na nowe Bretton Woods to przecież jest miraż) one muszą być prowadzone jednostronnie.
Cała więc nadzieja w zdrowej presji odśrodkowej. W tym, iż w Unii Europejskiej czy w Ameryce albo Chinach ludzie wymuszą na rządzących więcej równości. A to w naturalny sposób doprowadzi do zbalanowania napięć i nierównowag w handlu międzynarodowym.
Rafał Woś
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Cykl "Półka Ekonomiczna" w Interii Biznes co drugi wtorek.
Idź do oryginalnego materiału