Zwolennicy ustawy o handlu w niedzielę bronią niskich płac i wysokich cen [polemika z Wójcikiem]

3 miesięcy temu

W swoim najnowszym tekście Piotr Wójcik zarzuca krytykom obowiązującej ustawy o handlu w niedziele manipulacje i twierdzi, iż ich argumenty to „jedno wielkie oszustwo”. Niestety, sam nieuczciwie rekonstruuje racje oponentów i skrzętnie omija szkodliwe skutki obowiązujących przepisów.

Przede wszystkim nikt w Polsce, łącznie z Wójcikiem, nie broni zakazu handlu w niedziele. Nie chodzi więc wcale o „odebranie prawa do wolnych niedziel pracownikom handlu detalicznego”, tylko o to, które placówki mają być otwarte i jakie będą skutki obowiązujących rozwiązań dla pracowników i konsumentów. Problem z obowiązującymi przepisami polega na tym, iż faworyzują one te placówki handlowe, w których warunki pracy są najgorsze, a ceny produktów najwyższe, a więc są one niekorzystne tak dla pracowników, jak i dla konsumentów.

Wójcik twierdzi, iż krytycy obowiązującej ustawy manipulują. Wobec tego oddajmy głos samym autorom obowiązujących przepisów.

W uzasadnieniu ustawy o handlu w niedziele czytamy o jej dwóch celach. Pierwszym z nich jest przesunięcie siły roboczej z handlu wielkopowierzchniowego na samozatrudnienie. „Obaw nie powinien budzić także spadek zatrudnienia w sektorze handlu. Ze względu na możliwość handlu w niedziele przez osoby prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą przewiduje się stworzenie dodatkowych miejsc pracy w formie samozatrudnienia” – czytamy w projekcie NSZZ Solidarność popartym przez Sejm. Innymi słowy ustawa nie tylko zawiera mnóstwo arbitralnych wyjątków, ale wręcz zachęca ona do przechodzenia siły roboczej z hipermarketów na samozatrudnienie.

Czy to dobra zmiana dla pracowników, można mieć wątpliwości. Przede wszystkim widzimy, iż nie ma tu mowy o powszechnym prawie do wolnych niedziel, tylko chodzi o zmianę struktury zatrudnienia, i to zmianę mizerną dla pracowników. Z raportów Państwowej Inspekcji Pracy wynika, iż w handlu wielkopowierzchniowym jest o wiele mniej nieprawidłowości niż w małych sklepach, faworyzowanych przez obowiązujące przepisy.

Na dodatek pięć lat po wprowadzeniu ustawy dokonano jej zmiany, która dopuszcza pracę w niedziele za… darmo. W nowelizacji przeforsowanej przez egzotyczną koalicję PiS-u i Lewicy czytamy, iż „przedsiębiorca, o którym mowa w ust. 1 pkt 27, może korzystać z nieodpłatnej pomocy małżonka, dzieci własnych, dzieci małżonka, dzieci przysposobionych, rodziców, macochy, ojczyma, rodzeństwa, wnuków, dziadków”.

W zapisie tym chodzi o to, iż przedsiębiorca prowadzący sklep osiedlowy może dowolnie eksploatować członków swojej rodziny, nie płacąc im wynagrodzenia. Ktoś mógłby przekonywać, iż to przecież dobrowolna chęć pomocy rodzinie. Trudno jednak zgodzić się, iż ma to jakikolwiek związek z walką o prawo do odpoczynku w niedziele. Ponadto kierunek zmian jest jasny: zamykamy w niedziele hipermarkety i galerie handlowe, a wspieramy drobnych przedsiębiorców, na dodatek pozwalając im nieodpłatnie zatrudniać najbliższych. To niewątpliwie fatalna zmiana dla świata pracy.

Jest jeszcze drugi istotny zapis wpisany w obowiązujące przepisy, których autorem nie jest ani Ryszard Petru, ani Piotr Szumlewicz, tylko autorzy ustawy o handlu w niedziele z NSZZ Solidarność. Otóż w jej uzasadnieniu czytamy: „Przewiduje się, iż ograniczenie handlu w niedziele spowoduje przeniesienie ciężaru opodatkowania na usługi tj. gastronomię, rozrywkę, itp. w związku ze zwiększonym zapotrzebowaniem społecznym na tego typu usługi świadczone w niedziele”. Sam ustawodawca chciał więc, by siła robocza przepłynęła z handlu wielkopowierzchniowego do innych branż. Kasjerki z hipermarketu mają w niedzielę służyć Bogu, ale nic się nie stanie, gdy po zmianie pracy w tym samym dniu będą harować w restauracji czy kawiarni.

Warto w tym kontekście pamiętać, iż zatrudnienie w gastronomii i rozrywce jest bardzo uśmieciowione, a zarobki są zwykle niższe niż w hipermarketach. Zarazem narzuca się pytanie do autora tekstu, dlaczego dopuszcza on pracę od rana do wieczora w kawiarniach, restauracjach, muzeach czy kinach, a przeszkadzają mu otwarte hipermarkety i galerie handlowe? W jego tekście nie znajdujemy odpowiedzi na to pytanie.

Wójcik lekceważy argumenty na rzecz tezy, iż obowiązujące przepisy są niekorzystne dla pracowników i konsumentów. Kpi z Petru, gdy ten wskazuje, iż ceny produktów w Żabce są wyższe niż w Biedronce i tym bardziej w hipermarketach. Zdaniem Wójcika prawie nikt nie robi dużych zakupów w drogich dyskontach czy sklepach osiedlowych. Zapomina jednak, iż Polacy są naprawdę zapracowanym społeczeństwem i wielu z nas ma czas na zakupy właśnie w niedziele. jeżeli hipermarket jest zamknięty, to uzupełniamy braki w Żabce albo innym sklepie pod domem. I nie wynika to z naszej głupoty, tylko braku czasu. I o to też chodziło autorom ustawy: abyśmy zrezygnowali z zakupów w dużych placówkach osiedlowych i wzmacniali małe sklepy osiedlowe.

Zarazem Wójcik przekonuje, iż dla polskich pracowników nie liczą się wyższe pensje. „Pracownikom handlu podwojenie pensji w niedzielę podniesie całkowite wynagrodzenie w minimalnym stopniu, ale za to odbierze możliwość spędzenia przynajmniej jednego dnia weekendu z rodziną czy przyjaciółmi. Całkiem słaby interes” – pisze autor tekstu. Skąd takie wnioski? Serio Wójcik uważa, iż dla wszystkich z nas świętość niedzieli jest ważniejsza od godnego wynagrodzenia?

Związkowa Alternatywa proponuje 2,5 razy wyższe stawki za pracę w niedzielę, ale choćby podwójne stawki byłyby bodźcem finansowym ważnym dla wielu pracowników. Naprawdę autor uważa, iż dla pracowników 320 zł za 8 godzin pracy kilka się różni od 640 zł? Poza tym skoro tak bardzo wszystkim nam zależy na wolnej niedzieli, to dlaczego tysiące Polaków otwierają tego dnia swoje sklepy, aby dorobić? Nie chcemy pracować za podwójne stawki w niedziele, ale nie mamy nic przeciwko temu, aby harować za przysłowiową miskę ryżu? To argumentacja kompletnie pozbawiona sensu.

Autor nie przytacza zresztą żadnych badań uzasadniających tezę, iż pracownicy handlu nie chcieliby pracować w niedziele za wyższe wynagrodzenie. W ostatnich latach przeprowadzono kilka sondaży wśród pracowników handlu wielkopowierzchniowego. Ze wszystkich wynika, iż przy alternatywie zakaz handlu albo praca za wyższą stawkę, większość wybiera wyższą stawkę. Pięć lat temu 54 proc. pracowników handlu wielkopowierzchniowego zadeklarowało, iż woli 2,5 razy wyższe stawki niż zakaz, a przeciwnego zdania było 39 proc. badanych. W niedawnym sondażu UCE Research aż 69 proc. kasjerek zadeklarowało, iż mogłoby pracować za dwa razy wyższe stawki w niedziele.

Wójcik przytacza dane, z których wynika, iż w Polsce bardzo mało pracowników pracuje w niedziele. Ma rację, ale wynika to między innymi z tego, iż wynagrodzenia za pracę w niedziele są u nas bardzo niskie. W wielu krajach Unii Europejskiej stawki za pracę w niedziele i święta są znacznie wyższe niż za pracę w dni powszednie, co sprawia, iż więcej osób pracuje, a konsumenci mają szerszą ofertę. Taka jest też propozycja Związkowej Alternatywy: wprowadzić 2,5 razy wyższe stawki za pracę w niedziele i święta niezależnie od branży.

Jeśli jednak mamy skupić się wyłącznie na handlu, to warto pamiętać, iż wprowadzenie znacznie wyższych stawek za pracę w niedziele nie sprawiłoby, iż wszystkie placówki handlowe byłyby otwarte w tym dniu. Tysiące sklepów zostałoby zamkniętych, bo ich właściciele nie chcieliby więcej płacić swoim pracownikom. Część przedsiębiorców zamknęłaby też swoje małe biznesy, aby godnie zarobić w większej placówce. Można podejrzewać, iż otwarte byłyby głównie super- i hipermarkety, które już dziś płacą znacznie lepiej niż małe sklepy osiedlowe i dyskonty. W konsekwencji nastąpiłby przepływ siły roboczej do placówek najlepiej traktujących pracowników, które przy okazji mają największy asortyment towarów i najniższe ceny. Byłaby to naprawdę dobra zmiana dla pracowników i konsumentów.

Idź do oryginalnego materiału