Świąteczna gazetka jednego z najpopularniejszych supermarketów, na pierwszych stronach królują promocje na masło, ale wystarczy spojrzeć nieco dalej i jest bogata alkoholowa oferta z piwami. Nie byłoby w tym może nic złego, gdyby to nie wyglądało na festiwal "turbopromocji".
18 procent taniej przy zakupie czteropaku. 21 procent taniej przy zakupie sześciopaku. 4+2 gratis, 5+3 gratis, albo choćby 10+5 gratis. W skrócie: kup jak najwięcej, dostaniesz jeszcze coś ekstra. I żeby było jasne – nie mówimy tu o wersjach bezalkoholowych. Można odnieść wrażenie, iż alkohol traktuje się w ten sposób jak produkt pierwszej potrzeby. Albo trzynastą potrawę na wigilijnym stole.
Picie alkoholu jak świąteczna tradycja w Polsce
Nie zrozumcie mnie źle, bo nie jestem za tym, żeby wprowadzić zakaz sprzedaży alkoholu. Nie oburza mnie też, iż ktoś może podarować komuś w prezencie butelkę dobrego wina, albo iż przy choince w domu czy na jarmarku ktoś wypije grzańca. Tu chodzi o społeczny trend, w którym procenty wpisuje się w magię świąt.
Mam wrażenie, iż z roku na rok działa to coraz bardziej. Właśnie przez takie promocje, dzięki którym można wypełnić koszyk kartonami piwa za pół ceny. Albo przez reklamy alkoholowe, kreujące obraz "świątecznej tradycji" związanej z piciem.
Szczerze mówiąc, pretekstem do tego felietonu były obrazki, którymi pochwaliła się pewna marka z branży alkoholowej. Pojawiły mi się na Facebooku, ale później ktoś wrzucił to na jedną z grup dyskusyjnych. Na zdjęciach świąteczna atmosfera, scenki
z grupą znajomych lub w gronie rodziny. Przekaz był taki, iż z butelką alkoholu jest po prostu lepiej, przyjemniej... tu wpiszcie sobie jeszcze dowolne, pozytywne słowo.
Zakaz reklam alkoholu?
To skandaliczne, iż z alkoholem w tle pokazuje się idealizowane momenty z naszego życia. Może choćby nie zastanawiamy się głębiej nad tym, co widzimy, ale podświadomie dociera do nas przekaz, iż picie alkoholu poprawia relacje rodzinne, czy jest sposobem na przeżywanie radosnych momentów.
W tej kwestii byłbym radykałem i pokusiłbym się choćby o całkowity zakaz. Takie spoty robią nam wodę z mózgu przez 12 miesięcy w roku. Bo oprócz świąt Bożego Narodzenia, mamy Wielkanoc, majówkę czy inne długie weekendy, które dla producentów i sprzedawców alkoholu są jak żniwa. I próbują wcisnąć klientom, jak najwięcej się da. Uważam, iż reklamy i absurdalne promocje na alkohol naprawdę są szkodliwe. Wprowadzenie ogólnego bana byłoby zwyczajnie rozsądne.
Nie oszukujmy się – dopiski o tym, iż alkohol szkodzi zdrowiu, działają tak samo "skutecznie", jak przerażające grafiki na paczkach papierosów. Łudzimy się, iż edukujemy społeczeństwo, które w tym samym czasie w sklepie korzysta z promocji typu 5+2 gratis. A w międzyczasie ktoś wpadnie na genialny pomysł na biznes i zacznie sprzedawać alkohol w saszetkach jak owocowe tubki. Błędne koło.
Później czytamy statystyki, iż spożycie alkoholu na mieszkańca w Polsce należy do jednych z najwyższych w Unii Europejskiej. Albo iż Polska zajmuje drugie miejsce w Unii Europejskiej pod względem zgonów z powodu zaburzeń związanych ze spożyciem alkoholu. Te efekty nie biorą się z niczego i pracowaliśmy na nie przez długie lata.
Zgoda, każdy decyduje sam, czy w Święta albo przy innej okazji postawić alkohol na stole. Tylko iż często dzieje się to na oczach dzieci, które patrząc na rodziców czy wujków, łapią ten sam schemat. "Skoro tata tak robi, to jest w porządku". "Idą święta, więc pewnie będzie alkohol". "Dorośli tak robią, więc to normalne".
Pozornie niewinne decyzje budują nam w głowach na lata obraz "alkoświąt". I to w kraju,
w którym do każdego sklepu możemy wejść jak po bułki i zawsze dostaniemy coś z procentami. jeżeli choćby nie mamy wpływu na ten cały marketingowy ciąg do alkoholu, to ostatecznie do nas należy decyzja, czy podczas świątecznych zakupów idziemy do kasy ze zgrzewkami wódki lub piwa.
A może trzeźwe święta?
Normalizowanie picia w święta nie jest okej. Tak samo jak wpychanie ludziom promocji na wódkę czy piwo, byle tylko zarobić w czasie zakupowych żniw. Wracam tu ze swoim pomysłem, który powstał niedawno wbrew narodowym przyzwyczajeniom: pół litra wódki musi kosztować co najmniej 100 zł. To nigdy nie powinien być produkt łatwo dostępny, a jest na wyciąnięcie ręki za śmieszne kwoty w stosunku do tego, ile płacimy za naprawdę potrzebne produkty.
A jednak wierzę, iż w Polsce może w końcu przyjdzie moda na trzeźwe święta. Ostatnio mój znajomy stwierdził, iż "kultura chlania ewoluuje" i przestaje być regułą. To widać na większych imprezach czy na spotkaniach rodzinnych, kiedy więcej osób odmawia picia, albo wybiera opcje bez procentów. Pewnie to trochę efekt zmiany pokoleniowej. I może też świadomość, iż nie warto truć się przy każdej okazji.