Wydarzenia ostatnich lat, głównie wojna na Ukrainie i Bliskim Wschodzie, nasiliły ogólnoświatową dyskusję na temat możliwego wybuchu wielkoskalowego konfliktu zbrojnego. Ta z kolei stała się bodźcem dla wielu rządów do podjęcia debaty na temat stanu armii narodowych. Ich wyposażenia, ale również czynnika ludzkiego – czy w razie inwazji na kraj znajdą się w nim siły wystarczające, by odeprzeć nieprzyjacielski atak. Wniosek, który przewija się przez wszystkie diagnozy, stawiane często wbrew optymistycznym komunikatom szefów sztabu i ministrów obrony, brzmi: od kilkudziesięciu lat armie znajdują się w stanie uśpienia, a formułowane gdzieniegdzie naprędce plany wprowadzenia poboru powszechnego nie są w stanie zatuszować przykrej prawdy, iż być może nie będzie kim walczyć. Nie tylko z powodu zbyt małej ilości rekrutów, ale ich słabego wyszkolenia i braku motywacji. W sytuacji związanej z niemożnością skompletowania armii narodowych nie dziwi więc, iż sięgają one do zasobów osobowych, które tradycyjnie pełniły funkcję pomocniczą, kurierską, medyczną, analityczną, logistyczną, a tylko w wyjątkowych przypadkach i kontekstach – bojową, czyli po kobiety.
Poszczególne kraje mają różne recepty na rewitalizację sił zbrojnych. Powszechnie cytowanym modelem jest szwedzki pobór do armii obowiązujący od 2018 roku, neutralny płciowo i selektywny. Według tego modelu około 100 tysięcy 18-latków rocznie, kobiet i mężczyzn, objętych jest testami przydatności do służby wojskowej. Przechodzi je jedynie około 5 procent. Po ukończonym szkoleniu kursanci wstępują w szeregi armii zawodowej lub przenoszeni są do rezerwy. Jak twierdzą wojskowi, taki system rekrutacji powoduje, iż standardy szwedzkich sił zbrojnych po 2018 roku są dużo wyższe niż przed 2010, od kiedy Szwecja zawiesiła pobór. Niestety, trendy demograficzne w Szwecji nieuchronnie prowadzić muszą do zmiany kursu. Według agencji rządowej Statistics Sweden, do 2030 roku liczba ludności w Szwecji wprawdzie wzrośnie o około 400 000 i osiągnie 10,9 mln, jednak ów przyrost populacji będzie głównie wynikiem dodatniego salda migracyjnego. Oznacza to, iż w 2030 roku prawie 22 procent szwedzkiego społeczeństwa będzie urodzonych za granicą. Ta zależność niewątpliwie przełoży się na chęci imigranckiej młodzieży do wstąpienia w szeregi armii, co znajdzie odzwierciedlenie na testach. A jeżeli choćby gotowość do służby się utrzyma, ze względu na korzystne rozwiązania finansowe, niekoniecznie musi ona oznaczać wolę oddania życia za kraj, niebędący ojczyzną od pokoleń.
Gdzie obowiązkowa służba wojskowa?
Powołując się na szwedzki model poboru jako optymalny dla Bundeswehry, niemiecki minister obrony Boris Pistorius zapowiedział, iż możliwe, iż przed początkiem lata tego roku zasugeruje powrót do jakiejś formy obowiązkowej służby. Podobnie za obowiązkowym poborem opowiada się niemiecka opozycja. CDU, w przypadku powrotu do władzy, planuje stopniowo przywrócić roczną obowiązkową służbę wojskową lub odpracowanie tego czasu w sektorze usług socjalnych. Oznaczałoby to reaktywację programu, który obowiązywał do 2011 roku. Będący w demograficznym deficycie Niemcy zdają sobie jednak sprawę z tego, iż oparcie się na własnych obywatelach jako potencjalnej grupie rekrutów, nie zaspokoi potrzeb Bundeswehry. W styczniu tego roku Boris Pistorius, podkreślając konieczność rekrutacji dodatkowych 20 tys. żołnierzy w obliczu zagrożeń ze strony Rosji, przedstawił nienową, bo pochodzącą jeszcze z czasów Ursuli von der Leyen i kryzysu relokacyjnego, propozycję, według której możliwość służby wojskowej miałyby także osoby spoza UE. Członkini Wolnej Partii Demokratycznej (FDP) Marie-Agnes Strack-Zimmermann, która przewodniczy Komisji Obrony niemieckiego parlamentu, powiedziała z kolei, iż wyobraża sobie otwarcie niemieckiej armii dla kandydatów z całego kontynentu. Jednak obydwa rozwiązania niosą ze sobą wiele niebezpieczeństw. Pierwsze, chociażby w przypadku rekrutacji osób pochodzenia muzułmańskiego, może powodować problemy natury integracyjnej, które, jak zauważyła w licznych raportach unijna Agencja Praw Podstawowych, obecne są we wszystkich społeczeństwach zachodnich goszczących imigrantów odmiennych religii. Drugie – najpewniej zrodzi napięcia natury politycznej, gdyż Bundeswehra oferując konkurencyjny na tle wielu uboższych państw żołd w wysokości około 3 000 euro dla szeregowego, może drenować inne armie narodowe z wysokokwalifikowanej kadry, podobnie jak robi to unijna Agencja FRONTEX. Ta ostatnia, powołując w 2020 roku Standing Corpse Officers i adresując swoją ofertę do byłych i obecnych funkcjonariuszy Straży Granicznej, Policji i wojska, planuje do 2027 roku zwiększyć stan swojej służby mundurowej do 10 000 członków. Przy czym pensja oficera FRONTEX 1 kategorii zakontraktowanego na pięć lat wynosi około 3500–4000 euro, co jest bardziej niż atrakcyjne w porównaniu z żołdem w wielu europejskich armiach narodowych. Do napięć politycznych spowodowanych wprowadzeniem niemieckich rozwiązań należy również włączyć coraz bardziej burzliwą dyskusję na temat potencjalnej supremacji Niemiec w Europie.
Trendy demograficzne to nie jedyny powód do zmartwień dowódców i szefów resortów obrony. Jak pokazują badania przeprowadzone w różnych krajach, minęły już czasy, kiedy wojsko uważane było za pożądaną ścieżkę kariery. Niskie zainteresowanie służbą wojskową wydaje się oczywiste w państwach bez takich tradycji, choć należących do NATO, jak Islandia czy Luksemburg. Jednak również kraje biorące udział w konfliktach zbrojnych w przeszłości mają poważne deficyty kadrowe związane z jakością czynnika ludzkiego i nieefektywnym zarządzaniem zasobami ludzkimi. W marcu 2024 roku portal Forces.net zajmujący się problematyką brytyjskich sił zbrojnych zamieścił wyniki zrealizowanych na zlecenie Ministerstwa Obrony badań dotyczących postaw panujących wśród brytyjskich żołnierzy (Armed Forces Continuous Attitude Survey). Badania, przeprowadzone wśród około 10 tysięcy respondentów, pokazały, iż liczba osób zgłaszających niskie morale wzrosła trzeci rok z rzędu i w tej chwili wynosi 58 proc., w porównaniu z 42 proc. w 2021 roku. Zadowolenie z warunków służby wśród personelu Royal Navy spadło od 2023 roku o cztery punkty procentowe do najniższego poziomu w historii. Poziom zadowolenia w przypadku pozostałych rodzajów wojsk jest stosunkowo stabilny, ale znacznie niższy od ostatnich wzrostów odnotowanych w 2021 r. Zaledwie jeden na dziesięciu żołnierzy ocenił swoje morale jako wysokie. Zadowolenie ze stawki wynagrodzenia zasadniczego wyraźnie spadło w ciągu ostatnich trzech lat, utrzymując się na najniższym odnotowanym poziomie 32 proc. Wydaje się przy tym, iż armia brytyjska nie tylko nie dba o podniesienie jakości służby żołnierzy, ale także nie jest mocno aktywna, jeżeli mowa o rekrutacji nowych. Ten sam portal donosi, iż w 2023 roku mniej niż jeden na dziesięciu kandydatów dołączył do brytyjskich sił zbrojnych z powodu dużych opóźnień w procesie rekrutacji, choć według Ministerstwa Obrony proces ten przynosi pozytywne rezultaty. Według danych ujawnionych przez Partię Pracy, 74 000 potencjalnych rekrutów spośród 137 000 osób, które w 2023 roku złożyło podanie o przyjęcie do Marynarki Wojennej, Armii i RAF-u, zrezygnowało, ponieważ cały proces trwał zbyt długo. Ilość złożonych aplikacji jest i tak imponująca w świetle wyników sondażu przeprowadzonego przez firmę zajmującą się badaniami rynku YouGov. Wyniki ankiety pokazują, iż 38 proc. osób poniżej 40. roku życia odmówiłoby służby w brytyjskich siłach zbrojnych w przypadku wybuchu nowej wojny światowej, a 30 proc. nie chciałoby służyć, choćby gdyby Wielkiej Brytanii groziła nieuchronna inwazja. Najczęstszym powodem, jaki respondenci podawali, była niechęć do walki w imieniu bogatych i wpływowych, których postrzegali jako spekulantów. Komentując sytuację armii brytyjskiej, „The Guardian” zauważył, iż jest ona wypadkową nie tylko kwestii bezpośrednio związanych z funkcjonowaniem armii – niskiej w warunkach brytyjskich pensji, rozpadających się mieszkań służbowych, afer związanych z molestowaniem czy braku transparentności konfliktów zbrojnych, ale także trendów obecnych w transformujących się społeczeństwach na całym świecie. Należy do nich głównie indywidualizm powodujący, iż młodzi ludzie przestali postrzegać siebie jako członków sieci społecznej. Są przy tym mniej skłonni do przyjmowania narzuconych poglądów i rzadziej poddają się władzy, co w organizacji zhierarchizowanej jest koniecznością.
Z obrazem sytuacji panującym na wyspach brytyjskich korespondują trendy w Australii. W styczniu 2024 roku platforma Defence Connect przytoczyła wyniki badań zrealizowanych na zlecenie australijskiego Instytutu Spraw Publicznych, w świetle których jedynie 32 proc. Australijczyków w wieku 18–24 lata stwierdziło, iż w przypadku wrogiej inwazji na kraj zostanie i będzie walczyć, a 40 proc. zapowiedziało, iż opuści Australię. W grupie wiekowej 25–34 lata było to odpowiednio 35 proc. i 38 proc. I w tym przypadku powody są głębsze niż tylko te związane z zarządzaniem armią, w której żołd należy do najwyższych na świecie (około 33 tysięcy USD rocznie w przypadku szeregowego). Diagnozując społeczno-ekonomiczne przyczyny niechęci młodych Australijczyków do służby wojskowej, Defence Connect stwierdziła, iż jest to pokolenie coraz bardziej wykluczone z rynku mieszkaniowego i doświadczające coraz mniejszych możliwości ekonomicznych. Niestety, powoduje to separację od tradycyjnych wartości, które zbudowały powojenny świat. Z drugiej strony, starsze powojenne pokolenia oczekują od młodych ludzi, by oddali życie za porządek, w którym ci ostatni nie mają inwestycji, któremu nie ufają, a który poprzez rozprzestrzenianie się AI i deflacyjną presję na płace wskutek masowej migracji, stoi przed likwidacją milionów miejsc pracy. Konsekwencją społecznej frustracji jest deficyt żołnierzy i siły roboczej w armii; na początku 2024 roku, wskutek braku załogi, Królewska Marynarka Wojenna podjęła decyzję o unieruchomieniu dwóch fregat klasy Anzac.
Również lider NATO, Stany Zjednoczone, doświadcza trudności w pozyskaniu rekruta, choć tu podłoże problemów ma nieco inny charakter. Jak podaje portal military.com, z badania przeprowadzonego przez Pentagon w 2020 roku wynika, iż 77 proc. Amerykanów w wieku od 17–24 lat nie kwalifikuje się do służby wojskowej ze względu na nadwagę, używanie narkotyków lub problemy psychiczne i fizyczne. W porównaniu do badań z 2017 roku, odsetek ten wzrósł o 6 proc. Rzecznik Departamentu Obrony mjr Charlie Dietz potwierdził, iż obecne środowisko rekrutacyjne stanowi wyzwanie dla wszystkich służb. Zauważył przy tym, iż zmniejszająca się populacja weteranów powoduje wzrost stereotypizacji armii, co zniechęca potencjalnych kandydatów do służby. Mimo iż zarobki amerykańskich żołnierzy również należą do najwyższych na świecie. Jak powiedział senator Thom Tillis z Karoliny Północnej, członek Senackiej Komisji ds. Sił Zbrojnych, na senackim przesłuchaniu w sprawie wysiłków rekrutacyjnych podejmowanych przez Departament Obrony, jakie odbyło się we wrześniu 2022 roku, niezdolność tak wielu Amerykanów do wstąpienia do armii spowoduje brak jej gotowości bojowej. Według słów senatora, Stany Zjednoczone są w tej chwili w początkowej fazie długoterminowego zagrożenia dla sił zbrojnych składających się wyłącznie z ochotników, a „każdy pojedynczy wskaźnik monitorujący środowisko rekrutacji do wojska zmierza w złym kierunku”. Nie najlepiej dzieje się również w samej armii. Według raportu Departamentu Obrony, w 2022 roku 492 żołnierzy w czynnej służbie popełniło samobójstwo, a w 2021 roku – 524. United Service Organizations, pozarządowa agencja wspierająca czynnych i byłych żołnierzy, podała, iż od 11 września 2001 roku, odkąd zaczęto prowadzić rejestry samobójstw wśród weteranów i wojskowych w czynnej służbie, do 2021 roku 30 177 byłych i czynnych żołnierzy odebrało sobie życie – w porównaniu z 7057 żołnierzami zabitymi w walce w ciągu tych samych 20 lat. Oznacza to, iż w badanym okresie liczba samobójstw wśród żołnierzy i weteranów była ponad czterokrotnie wyższa niż liczba zgonów, które miały miejsce podczas operacji wojskowych.
Jak trwoga, to do kobiet
W sytuacji związanej z niemożnością skompletowania armii narodowych nie dziwi więc, iż sięgają one do zasobów osobowych, które tradycyjnie pełniły funkcję pomocniczą, kurierską, medyczną, analityczną, logistyczną, a tylko w wyjątkowych przypadkach i kontekstach – bojową, czyli po kobiety. Argumentów i przykładów formułowanych, by wesprzeć promocję uczestnictwa kobiet w siłach zbrojnych, jest cały szereg. Poczynając od feministycznych, poprzez wykopane z historii, mętne i obrośnięte legendą, a kończąc na propagandowych, zaczerpniętych z Izraela, gdzie obowiązuje powszechny obowiązek obrony.
Tymczasem nauka – medycyna, fizjologia i psychologia – jest jednoznaczna, a badań (głównie amerykańskich i izraelskich) potwierdzających niską efektywność kobiet w warunkach bojowych jest dziesiątki. By przytoczyć tylko wybrane – w 2015 roku grupa amerykańskich badaczy z Uniwersytetu w Pittsburghu i Uniwersytetu w Kentucky zrealizowała projekt „Układ mięśniowo-szkieletowy, biomechaniczny i fizjologiczne różnice między płciami w armii USA”. Badania wykazały, iż kobiety-żołnierze znacznie różnią się od mężczyzn-żołnierzy pod względem cech fizycznych, fizjologicznych i układu mięśniowo-szkieletowego. Kobiety charakteryzują się średnio niższą siłą, mocą, wytrzymałością oraz gorszą budową ciała i biomechaniką niż żołnierze płci męskiej. Naukowcy przywołali w swojej pracy również badania, których przedmiotem były obrażenia odniesione podczas służby w Afganistanie, niezwiązane z walką. Jak ustalono, częstość tych obrażeń była znacznie większa niż wśród żołnierzy płci męskiej. Kobiety odnosiły więcej urazów kończyn dolnych i urazów przeciążeniowych. W raporcie z badań z 2012 roku, zrealizowanych przez izraelskich naukowców z Heller Institute of Medical Research, autorzy ocenili, iż większość parametrów sprawności fizycznej u kobiet-żołnierzy jest niższa niż u mężczyzn. Należą do nich: wydolność aerobowa i anaerobowa, niższa waga i niższa masa beztłuszczowa, a także większa ilość tkanki tłuszczowej. Taka charakterystyka fizjologiczna kobiet powoduje mniejszą ich siłę, wytrzymałość i sprawia, iż są one mniej efektywne, wykonując zadania wojskowe, jak podnoszenie ciężarów lub maszerowanie z ciężarem. Kobiety muszą wykorzystywać większy procent swojej wytrzymałości, by zrealizować zadanie w takim samym stopniu jak mężczyźni, męczą się szybciej i są narażone na większe ryzyko urazów przeciążeniowych. Mniejszy rozmiar kobiet, odmienna geometria kości i mniejsza wytrzymałość kości również predysponują je do częstszego występowania złamań naprężeniowych. Naukowcy zauważyli, iż różnice między płciami występują choćby po szkoleniu podstawowym, a walka w zwarciu, ze względu na ekstremalne wymagania fizyczne, wykracza poza fizjologię i zdolności adaptacyjne kobiety. Konkluzja, która przewija się u większości badaczy, mówi, iż można próbować zaadaptować organizmy kobiece do wysiłku w armii, ale jedynie do pewnego stopnia, do pewnych ról i wymaga to zaangażowania naukowców z wielu dziedzin, od psychofizjologii począwszy, na technologii wyposażenia wojskowego skończywszy.
Jak pokazują inne badania, także same kobiety-żołnierze nie mogą być propagatorem idei służby w armii na pozycjach bojowych. W 2019 roku badacze izraelscy z Korpusu Medycznego Izraelskich Sił Zbrojnych przeprowadzili w Israel Defense Forces projekt mający scharakteryzować doświadczenia kobiet zajmujących stanowiska bojowe. Stwierdzono występowanie takich zjawisk jak zaburzenie tożsamości płciowej i internalizacja przekonania o wyższości męskich wartości. Ponadto zidentyfikowano zniekształcenie obrazu własnego ciała i większy stopień wypalenia zawodowego. Powyższym ustaleniom wtórują mało optymistyczne wnioski z konferencji, jaka odbyła się w Izraelu, w lutym 2024 roku, na temat zdrowia kobiet-żołnierzy podczas wojny z Hamasem; ze względu na krótką perspektywę czasową brak pozostało systematycznych badań naukowych. Dr Tili Fisher Yosef, wykładowca na Tel Aviv University Medical School zauważyła, iż kobiety mają ogromne trudności z utrzymaniem higieny okolic intymnych. Infekcje, spowodowane otarciem delikatnej skóry przez mundur lub zakażeniem grzybiczym, są niekiedy tak poważne, iż są przyczyną oddelegowania z ćwiczeń czy pola walki. Problemem, z którymi mierzą się kobiety, są też dolegliwości związane z cyklem menstruacyjnym. Można go oczywiście zatrzymać, ale jedynie na krótki czas i pod kontrolą lekarza.
Konkluzje z tego krótkiego i w żadnym razie niewyczerpującego problematyki przeglądu dylematów, jakie stoją przed współczesnymi armiami, nie mogą być optymistyczne. W świecie, w którym wielu młodych ludzi nie czuje więzi ze swoim krajem, a więc nie poczuwa się do obowiązku obrony go w sytuacji zagrożenia, rozpad struktur zachodniego świata może zostać znacznie przyspieszony przez konfrontację z systemami niedemokratycznymi, w którym nie ma miejsca na egzystencjalne deliberacje. Rządy oczywiście radzą sobie, jak mogą, sięgając po zaawansowane technologie, jak drony, teoretycznie niewymagające zaangażowania dużej ilości czynnika ludzkiego czy angażując prywatne korporacje militarne. Jednak wad tych rozwiązań jest tak dużo, iż wydają się one jedynie maskować bezsilność wojskowych, którzy prawdopodobnie zostaną z magazynami pełnymi uzbrojenia i bez personelu, zdolnego go obsługiwać.